Życie, twardziele do raportu

Andrzej i Arek ukończyli czteroletnią szkołę techniczną. Obu uznawano w klasie i szkole za największych „twardzieli”. Wychowawca, nauczyciele, policja, straż miejska małego miasteczka i rodzice młodzieńców odetchnęli, kiedy wreszcie nadszedł dzień odjazdu pociągów, które miały zawieźć obu do jednostek wojskowych. Młodzieńcy byli zdania, że prawdziwy mężczyzna musi odsłużyć wojsko, więc choć nie musieli, to jednak zaciągnęli się do armii z myślą o najlepszych jednostkach, misjach w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie, gdzie można zarobić trochę dolarów na poczet przyszłego biznesu, a także zaznać wielu przygód…

Pierwszy miesiąc w wojsku przeżywali bardzo ciężko, ponieważ nie przywykli do rozkazów. Andrzej trafił do kompanii saperów, w której dowódca z posłuszeństwa zrobił niemal religię. Był zdania, że „Żołnierz nie myśli, żołnierz wykonuje rozkazy”. Pewnego dnia Andrzej zadał pytanie zamiast wykonać rozkaz i cały jego pluton musiał stać „na czatach” bez uzbrojenia po pas w zimnym błocie „zatoki świń”. Była to część poligonu niedaleko koszar, olbrzymi rów, przez który spływały do ogromnej rzeki nieczystości z tuczarni świń. Zyskał sobie przez to przydomek „Andrzej z bagien”. Najczęstsze zdanie wypowiadane tej nocy przez kolegów żołnierzy brzmiało jak ostrzeżenie „Masz przesrane gnoju!”. Owszem, Andrzej był osiłkiem zahartowanym w bojach szkolnych i domowych, ale w plutonie było takich jeszcze co najmniej ośmiu, a reszta też jadła chleb i mięso.

Twardziele do raportu

Nie dość, że kolejnego dnia Andrzejowi podrzucono do prania wszystkie wybrudzone mundury i do czyszczenia obuwie, to przez pięć kolejnych nocy był wzywany do „raportu nocnego”. Polegał on na tym, że Andrzej kładł się na taborecie i wypinał pupę. Podoficer dyżurny i wartownik wymierzali mu po dwadzieścia pasów. Mógł się do tego nie dostosować, ale wówczas oficer dyżurny zbudziłby cały pluton i nie skończyłoby się na sinej pupie. W tym czasie Arek w innej doborowej kompanii w Polsce brylował w towarzystwie plutonu na placu ćwiczeń. Nogi po prostu odpadały od monotonnego tupania. Po dwóch tygodniach ćwiczeń Arek znudzony ociągał się z wyjściem na apel. Pech chciał, że raport przyjmował dowódca pułku pełniący służbę oficera dyżurnego i tego dnia wszystko musiało grać jak z nut. Pluton Arka dostał za jego spóźnienie przydział „dodatkowych ćwiczeń” i nie było to wyróżnienie. Chłopcy musieli defilować dodatkowe dwie godziny dziennie przed sztabem w pełnym rynsztunku. Jakoś by to może znieśli, gdyby nie fakt, że Arek ostentacyjnie krytykował podoficerów i całe zajście traktował jako efekt zmowy betonu lub „trepów”.

Koledzy z sali ostrzegali go, aby hamował się w gadaniu, w końcu kilku mniej życzliwych nagrało wypowiedź zadufanego w swoje siły szeregowego. Kiedy nagranie dotarło do sali dowódców plutonów, rozpoczęły się „prywatne lekcje wychowawcze” z udziałem komandosów – byli to koledzy z plutonu ubrani w kominiarki, aby Arek nie mógł ich rozpoznać. Codziennie nocą w sali „twardziela” błyskało światło i do pokoju wpadało sześciu innych „twardzieli”. Obrywał po pupie tak długo, dopóki nie potrafił „płynnie” powiedzieć zdania: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Jeśli napastnicy zgadzali się, że mówi płynnie, odchodzili przypominając, aby nie spóźnił się na poranny apel. Jeśli uznali, że wystarczy bicia, odchodzili. Przez cały czas bili go pasami po pośladkach i łydkach, powtarzając mu do ucha zdania:

„Rodzice się na ciebie skarżą, żołnierzu. Matka przez ciebie płacze, szeregowy. Pluton cię nie zostawi. Pluton cię wychowa”.

I rzeczywiście, obaj panowie twardziele Arek i Andrzej podczas przysięgi nie przypominali siebie sprzed miesięcy. Na przysięgę Andrzeja przyjechał „trzeci muszkieter” ze szkolnej ławy, wszyscy inni jakoś się wykręcili, podobnie jak do Arka przyjechała tylko babcia, bo bardzo przypominał jej dziadka w mundurze, czyli męża. Nie można było z nimi rozmawiać jak dawniej, gdzieś uciekł z nich duch „niepokornego romantyzmu”, ten brak umiaru i umiłowanie do bycia w centrum uwagi. Teraz rozglądali się w namiotach przyjmując rodziny i nie czuli się pewni siebie. Andrzej przez cały czas rozglądał się wokół i co rusz spoglądał na buty, wysokie i lśniące oficerki, czy aby nie zostały przez przypadek pobrudzone. Kiedy w pewnym momencie dojrzał na nich niewielki skrawek popiołu z papierosa gościa, natychmiast rzucił się z chusteczką i przecierał buty. Arek na każde pytanie babci odpowiadał, że armia to jego przyszłość, a dla plutonu jest w stanie zrobić wszystko.

Dominującym i często jedynym bodźcem działania młodych pokoleń jest lęk przed krzywdą fizyczną, do jakiej może dojść, jeśli nie spełnią określonych oczekiwań grupy lub jednostek – często zepsutych moralnie, z różnymi dewiacjami. Można te zachowania obserwować już na poziomie klas 1-3 szkół podstawowych. Na początku XXI wieku nastąpił zmierzch wszelkich autorytetów oprócz jednego: siły fizycznej. Prawo nie budzi takiego respektu, jak właśnie prymitywna i obnażona z człowieczeństwa pięść.

Zobacz artykuł Gazety o Wojskowej fali bez happy endu.