Egzaminator

Od 2005  roku wprowadzono Nową Maturę. Jest to egzamin pisany przez uczniów, ale sprawdzany przez zewnętrzne komisje wg klucza w taki sposób, aby zunifikować wymagania i szanse zdających. Do tej pory matury były poprawiane w szkołach przez polonistów prowadzących zajęcia ze swoimi podopiecznymi.

Egzaminator – nowela

W gabinecie dyrektora Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE) zadzwonił telefon. Sekretarka poinformowała go, że na linii czeka dyrektor Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej (OKE) z Wrocławia.
– No, słucham pana, drogi kolego. – Odezwał się dyrektor Jackiewicz.
– Witam. Dzwonię w sprawie Mirka. – Rozpoczął badawczo dyrektor Rostowski. – Mogę wiedzieć, jakie działania pan zaleca?
W słuchawce rozległa się dudniąca i przeraźliwa dla dyrektora OKE cisza. Czas naglił, naciskały na niego przewodniczące komisji w Opolu, mijały drogocenne sekundy i minuty, a on nie miał pojęcia, jak sobie poradzić z tą niecodzienną i zaskakującą sprawą.
– Ten problem nas przerasta na dzisiaj, panie kolego. System nie był na to przygotowany.
– Czyli co, niech sprawdza?
– Tak, niech sprawdza. Wszystkie paczki z pracami poprawionymi przez tego egzaminatora proszę zweryfikować w Opolu a następnie część przesłać do weryfikacji do Wrocławia i pod koniec tygodnia złożyć mi raport.
– Rozumiem. Proszę o oficjalne pismo w tej sprawie.
– Otrzyma je pan jutro rano.
– Dziękuję panu, do usłyszenia.
– Do zobaczenia.
Podczas rozmowy z dyrektorem CKE odzywał się kilkakrotnie telefon komórkowy dyrektora Rostowskiego z Wrocławia. Ledwo go wziął w prawą dłoń, aby sprawdzić, kto chciał z nim rozmawiać, a w tej samej chwili wyświetlacz zapalił się mocnym światłem i zabrzęczał wibrator. Dyrektor wcisnął zieloną słuchawkę.
– Witam ponownie, pani Barbaro. – Mówił, próbując nie dać poznać po sobie zakłopotania. – Jestem po rozmowie z dyrektorem CKE. Proszę przekazać pani przewodniczącej komisji numer 155, że wyrażam zgodę na poprawianie prac przez egzaminatora pana Mateusza Mirka.
– Ale panie Stanisławie, to burzy mi cały plan pracy? Za tydzień ten zespół nie będzie miał co robić? – Mówiła z obawą w głosie.
– Proszę nie przesadzać, prac macie państwo bardzo dużo. Zresztą teraz i tak tego nie zmienimy.
– Sugeruje pan, żeby do zespołu 155 dorzucić prace z innych zespołów egzaminacyjnych?
– Nie, nie śmiem pani nic sugerować. Musimy być elastyczni. Według mnie uczciwie będzie, jeśli pani przewodnicząca zespołu 155 postawi sprawę jasno i porozmawia z panem Mirkiem o liczbach albo niech pani to zrobi.
– Dobrze, przekażę. A co z weryfikacją prac tego polonisty?
– Jutro część wyśle pani kurierem do mnie, do Wrocławia, moi weryfikatorzy zajmą się tym, resztę niech sprawdzają pani ludzie.
– Dziękuję panu.
– Nie ma za co.
W komisji egzaminacyjnej zespołu 155 w Opolu z drżącym sercem czekała na informację pani Weronika Jurowicz. Miała bowiem twardy orzech do zgryzienia. Polonista, którego jej przydzielono do pracy w komisji egzaminacyjnej, zachowywał się bardzo dziwnie, dlatego poprosiła o pomoc swojego bezpośredniego zwierzchnika, koleżankę ze studiów, Barbarę, szefową wszystkich zespołów egzaminacyjnych. Ta z kolei miała dzwonić do przewodniczącego OKE we Wrocławiu, któremu podlega komisja w Opolu.
Z niedowierzaniem patrzyła na mijający czas, rosnący stos poprawionych prac i nie mogła wierzyć własnym oczom.
Pani Weronika od trzydziestu lat pracowała jako polonistka w prestiżowym opolskim liceum. Bez problemu uzyskiwała najwyższe oceny swojej pracy zawodowej, nagrody ministerialne i awanse zawodowe. To spowodowało, iż koleżanka Barbara, pracująca obecnie jako dyrektor w kuratorium, zaproponowała jej pracę przewodniczącej zespołu 155 komisji egzaminacyjnej w Opolu. Miała kilkuletnie doświadczenie w pracy przewodniczącej, ale z podobną sytuacją jeszcze się nie spotkała.
Do klasy szkolnej, w której pracował zespół egzaminatorów numer 155, weszła pani Barbara i poprosiła na korytarz panią Weronikę.
– I co tam? – Z zainteresowaniem spytała, kiedy tamta zamknęła za sobą drzwi.
– Dyrektor powiedział, że pan Mirek ma sprawdzać prace swoim rytmem i masz mu dać dzisiaj tyle prac do sprawdzenia, ile zażąda. Przyślij tego młodzieńca do gabinetu 22. Porozmawiam z nim.
– Świetnie, już po niego idę.
Wróciła do klasy i podeszła do ławki, przy której siedział szczupły i wysoki mężczyzna poprawiający prace maturalne. Schylona powiedziała mu do ucha jedno zdanie.
– Oczywiście, idę natychmiast. – Egzaminator wstał i ruszył wyprostowany w kierunku drzwi, niosąc ze sobą biały skrypt przygotowany przez OKE dla egzaminatorów polonistów do celów ćwiczeniowych.

Poprawianie to zarabianie

W gabinecie numer 22 za biurkiem siedziała pani Barbara. Właśnie odkładała szklankę z herbatą, kiedy zapukał do drzwi egzaminator, polonista Mateusz Mirek, a następnie wszedł do środka i zajął miejsce siedzące, które mu wskazała bez słowa.
– Panie Mateuszu, pracuje pan w komisji pierwszy raz i w związku z tym może pan nie wiedzieć, jakie tutaj panują obyczaje…
– Ależ doskonale je znam. – Przerwał pewnym siebie głosem.
– Proszę pana, chodzi o to, że pana zespół złożony z szesnastu osób, koleżanek i kolegów polonistów ma do sprawdzenia tysiąc osiemset prac maturalnych w ciągu ośmiu dni, czterech weekendów. W związku z tym na każdego egzaminatora przypada nieco ponad sto prac. Problem w tym, że pan sprawdza z prędkością ponad dwudziestu prac na godzinę i od rana w zasadzie zrobił pan swoją normę. Którą kopertę pan teraz sprawdza?
– Siódmą, ale ilość prac w kopertach była różna. – Zawstydził się sam przed sobą, że tłumaczy się,  a przecież nie jest niczemu winien.
– No właśnie. Pana koleżanki, polonistki poprawiły zaledwie po kilka prac, a pan bije rekordy. Może pan jakoś to wytłumaczyć?
– Już miałem taką rozmowę z panią Weroniką, moją przewodniczącą. – Ze smutkiem przyznał. – Szybko czytam i podczas gdy inni poprawiają stronę, ja jestem już na dwudziestej. To nie oznacza, że robię to źle i wydaje mi się, że o to chodzi?
– Tak, owszem, ma pan rację. Nikt nie ma o to do pana pretensji, że czyta pan szybciej, ale proszę zrozumieć, ta praca ma mieć także charakter edukacyjny. Im większa liczba egzaminatorów będzie brała udział w poprawianiu prac, tym lepiej dla systemu nauczania przedmiotu. – Przerwała na chwilę, aby wzmocnić znaczenie kolejnych zdań. – Nie możemy zatrudniać tylko pana do poprawy prac, a na to się zanosi. Jeśli pan nie zwolni tempa, to przez dziesięć godzin poprawi pan ze trzysta prac. A co będzie pan robił przez następne dni?
Zapadło milczenie. Pani Barbara zastanawiała się, czy ma przed sobą człowieka odpowiedzialnego, a może po prostu zadufanego w sobie, bo tacy też przecież chodzą po ziemi.
– Widzę, że muszę się tłumaczyć, bo najwyraźniej czeka pani na jakieś wyjaśnienia lub obietnice?
Nie odezwała się, próbując rozgryźć tego człowieka, wyłowić jakiś grymas, oznakę samouwielbienia, zarozumialstwa czy pozerstwa.
– Jestem polonistą od dziesięciu lat, no, ponad dziesięciu. Największą moją pasją od dziecka były książki i literatura. Drugą moją pasją jest uczenie młodzieży pisania wypracowań, na co poświęcam swoje prywatne życie. Rozumiem, że panią to może dziwić, nie panią jedną, ale na szybkość mojego sprawdzania prac ma wpływ doświadczenie w tym zakresie. Podczas gdy inni poloniści poprawiają kilkadziesiąt prac w semestrze, robią jedno wypracowanie w swoich klasach, ja poprawiam ich kilka tysięcy. Nie ma dnia, abym czegoś nie poprawiał, to po pierwsze. Po drugie od wielu lat zajmuję się doskonaleniem szybkiego czytania i prowadzę w tym zakresie kursy dla dzieci i dorosłych. Doszedłem do tak zaawansowanej techniki, że powiedzmy, powieść zajmującą sześćset stron czytam w dwie, trzy godziny, jeśli naprawdę mnie pochłonie. Egzamin na egzaminatora prac maturalnych zabrał mi dwadzieścia pięć minut, podczas gdy inni poloniści siedzieli nad pracami cały dzień, a wielu zdawało ten egzamin kilkakrotnie. Po trzecie, proszę to zobaczyć. Położył na biurku zeszyt z ćwiczeniami.
– Dziękuję – zerknęła na okładkę – mam swój, co chce mi pan pokazać?- Proszę otworzyć na stronie numer 36 Czekał, aż pani Barbara otworzy.
– Widzi pani klucz do sprawdzania pierwszego wypracowania?
– Tak.
– Więc proszę patrzeć uważnie i przerwać mi, kiedy pani uzna za stosowne.
Następnie polonista zaczął recytować z pamięci punkt po punkcie z klucza egzaminacyjnego, według którego poloniści poprawiali prace maturzystów.
Pani Barbara nie spotkała się jeszcze z takim przypadkiem. Myślała, że to niemożliwe, przecież klucz został podany komisjom poprzedniego dnia. To niemożliwe zatem, aby ktokolwiek mógł opanować go tak szybko, w dodatku na pamięć? To nie może być prawda, osiem stron A4 na pamięć?
Śledziła kolejne punkty recytowane przez polonistę.
– Dobrze, stop, proszę teraz drugi klucz? – Przerwała mu. Nie chciała tego, wstydziła się poniekąd, ale odruchem niedowiarka kazała poloniście recytować drugi klucz i przecierała oczy ze zdumienia.
Polonista siedział wygodnie w fotelu i bez zająknięcia, bez tego męczącego „yyy”, którego kiedyś musiała słuchać w przypadkach rozmów z uczniami i niezdecydowanymi ludźmi.

Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Polonista recytował klucz odpowiedzi, już trzecią stronę zapisaną kolumnami zdań zbitymi w punkty.
– Dobrze, proszę już przestać. – Przerwała. – To świadczy o tym, że ma pan świetną pamięć.
– Dziękuję.
W gabinecie zapadła cisza, jak makiem zasiał.
– Jak pan tego dokonał, przecież zna pan klucze do poprawy wypracowań od wczoraj?
– Mieliśmy ćwiczenia, poprawiliśmy sześć prac i zajęło mi to godzinę.
– Aż godzinę? – Była ironiczna.
– Tak, sześć prac włącznie z nauczeniem się kluczy poprawnych odpowiedzi, również prac matury rozszerzonej.
– Też pan je umie na pamięć?
– Tak, proszę pani, poważnie traktuję moją pracę.
– Taka pamięć to prawdziwy skarb.
Pomimo nagłego poczucia dumy i radości, że oto ma przed sobą nietuzinkowego człowieka, musiała bronić interesów innych egzaminatorów.
– Rozumiem, że chodzi o pieniądze – zaczął Mirek. – Tak, to też motywacja, która skłoniła mnie do wzięcia udziału w pracy komisji. Gdybym poprawił tysiąc prac, zarobiłbym ponad dziesięć tysięcy złotych. To ogromna kwota, jedna trzecia moich rocznych zarobków. Zarobić je w kilka dni, to byłby rekord świata. – Wcale nie cieszył się, nie podskakiwał z radości, raczej mówił w sposób, w jaki myśli grzybiarz znający miejsce w lesie, do którego należy tylko pójść, aby przynieść napełnione kosze.
Pani Barbara pomyślała, że ten człowiek jest chyba autentyczny.
– No właśnie, pieniądze to motywacja innych egzaminatorów, oni też mają rodziny i chcieliby dorobić, a pan….
– Tak, wiem – wtrącił – ja im te pieniądze zabieram, oczywiście, rozumiem. Mam tylko nadzieję, że czwarty argument w postaci weryfikacji moich prac w porównaniu z innymi polonistami także wyjdzie pozytywnie.

Pani Barbara nie miała nic przeciwko temu, aby Mirek poprawił wszystkie prace zespołu 155. A co będzie, jeśli pozostali członkowie zaprotestują, wyślą maila do dyrektora OKE? A co, jeśli zrobi się burza medialna? Już widziała nagłówki w lokalnych dziennikach: „Polonista pozbawia możliwości zarobku piętnaście osób” albo też „Strajk polonistów opolskich podczas prac komisji…” – ta wizja pozbawiłaby skrupułów każdego na jej miejscu. I co z tego, że zalecono jej, aby pozwolić Mirkowi sprawdzać tyle prac, ile zechce.

-Tak. Odpowiedziała sobie w duchu na pytanie, czy chciałaby mieć takiego pracownika przy sobie. Pięciu Mirków i w dwa tygodnie poprawiliby prace połowy maturzystów, a w miesiąc…
Póki co, trzeba jednak płacić wielu ludziom, na tym polega zaleta systemu. Zaleta? Miała swoje prywatne zdanie na temat prac komisji. Wolała się z nim nie zdradzać. Owszem, w fazie wprowadzania reformy zapowiedziano, że wszyscy poloniści mogą egzaminować. Pierwsze egzaminy poprawiano bez limitów prac i wówczas można było już zacząć powtórną selekcję egzaminatorów, ale tego nie zrobiono. Kwalifikację egzaminatora mógł zdobyć każdy polonista, który przeszedł kurs i zdał egzamin. Egzaminy pokazały przykrą rzecz, że ogromny procent nauczycieli nie rozumie lub nie potrafi dostosować się do sprawdzania z kluczem. Wielu kilkakrotnie, jak na prawo jazdy, podchodziło do egzaminu. Faza druga naboru do prac komisji w jej opinii powinna była polegać na tym, aby spośród egzaminatorów wybierać najskuteczniejszych, którzy poprawiają szybko, najwięcej i najlepiej. To logiczne i ekonomiczne dla państwa, aby płacić jak najmniej za poprawę prac. Tymczasem co roku powołuje się do prac komisji całe tabuny ludzi. Ich pracę rozłożoną na cztery weekendy mogliby robić najlepsi z o wiele lepszym skutkiem, mniejszym ryzykiem pomyłek i za mniejsze pieniądze.
Tacy ludzie jak Mirek, z ich umiejętnościami ośmieszają system. Egzaminator wchodzący na salę powinien wiedzieć, że jego weryfikatorzy i przewodniczący są szybsi, mają lepsze doświadczenie i są lepsi niż on lub równi, bo sprawdzili się w pracy egzaminatora. Tymczasem na salę wchodzi Mirek i po autorytetach nie zostaje ani śladu. Już nikt nie myśli, aby awansować na weryfikatora lub przewodniczącego zespołu, wszyscy marzą, aby Mirek ich przeszkolił i aby mogli sprawdzać tak sprawnie jak on.
W komisjach poprawiających egzaminy klas szóstych i gimnazjalne wprowadzono limity, przydział prac do poprawy zależnie od ilości członków grupy. To samo stanie się z maturami. Ponieważ nadchodził niż demograficzny, wkrótce okaże się, że za kilka lat zespół numer 155 dostanie kilkaset matur do poprawy, więc dla Mirka to będą dwie godziny pracy.

– Widzę, że rozumie pan sytuację. – Wróciła do rozmowy. – W związku z tym mam do pana prośbę, aby po obiedzie zechciał pan zakończyć pracę na dzisiaj.
– Jak to, przecież nie ma limitów – pytał ironicznie – każdy ma sprawdzać prace swoim własnym tempem?
– Panie Mateuszu, z pewnością weryfikatorzy potwierdzą świetną jakość pana pracy. Jestem o tym przekonana. Myślę, że trzeba im dać dzisiejsze popołudnie, aby poprawili choć kilka prac z pana kopert i abyśmy my wszyscy łącznie z dyrektorem OKE mogli spojrzeć na problem z szerszej strony. Z pańskiego punktu widzenia także.
Polonista patrzył na panią Barbarę, analizując jej spojrzenie. Mówiło mu ono, iż nie ma szans, aby dzisiaj zmieniła zdanie.
– Rozumiem, oni muszą mnie sprawdzić tutaj i gdzie jeszcze? – Zgadywał, choć nie miał zamiaru się podporządkować.
– We Wrocławiu. – Pani Barbara powiedziała stanowczo, podnosząc się z krzesła.
– Oczywiście. – Spuścił głowę. – Co będzie za tydzień, jeśli dzisiaj poprawię dwieście, trzysta prac?
– Cóż, chyba nie będziemy już mieli dla pana arkuszy do poprawy.
– Dziękuję za szczerość – również wstał.
Pożegnali się i Mirek wyszedł.

Przeszedłszy kilkanaście kroków, usiadł na ławce przy nieznajomych polonistkach, które paliły papierosy i toczyły ożywioną rozmowę. Zamyślony patrzył w punkt odległy gdzieś za oknem. Właściwie nie chciał robić kursu na egzaminatora maturalnego. Zmusiła go do tego konieczność wykazania się aktywnością zawodową i egzamin na nauczyciela dyplomowanego.
To ironia, kolejna zresztą. Aby być polonistą, musiał skończyć osiem klas podstawówki, cztery klasy ogólniaka, a następnie pięć lat studiów, razem siedemnaście lat. Kolejne dziesięć to nauka zawodu i nabieranie doświadczenia.
Aby uzyskać stopień nauczyciela dyplomowanego kazano mu zrobić studia podyplomowe za własne, nędzne pieniądze wyrwane z ust jego rodziny. Za własne pieniądze też musiał stać się egzaminatorem. Zatem po siedemnastu latach edukacji i dziesięciu latach pracy polonisty dano mu rzeczywistą szansę zarobienia paru groszy ekstra i proszę…

Owszem, inni poloniści także powinni zarobić. Jednak nie można zatrudniać tysięcy ludzi, żeby im płacić za uczenie się poprawiania prac maturalnych, bo tak to wygląda. Setki ludzi przyjeżdża, poprawiają po trzydzieści, czterdzieści prac w ciągu ośmiu dni, a to przecież kosztuje – wynajem sal, obiady, zwrot kosztów przejazdów i inne opłaty. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego warto było zatrudniać dwudziestu tam, gdzie jeden mógł wykonać zadanie i stać się… milionerem? Ta myśl zagrzewała go do pracy. Któregoś dnia bowiem znalazł ogłoszenie w gazecie: „Biegła umiejętność czytania i pisania w języku ojczystym, dobra znajomość edytora tekstu i mile widziane studia wyższe. Znajomość języka obcego atutem dodatkowym. Praca w dynamicznym i młodym zespole pracowników”. To mogło być ogłoszenie dla niego, ktoś poszukiwał właśnie osoby takiej jak on. Marzył, aby lepiej zarabiać za to, co potrafi robić najlepiej. Szybko zadzwonił i okazało się, że firma poszukuje asystenta dyrektora, czyli sekretarki. Mirek jako sekretarz nuworysza zarabiałby dwa razy więcej niż jako polonista, ale to byłaby totalna degradacja. Dlatego tak zapalił się do pracy egzaminatora. Już widział oczyma wyobraźni sytuację, jak dzwoni do niego przewodniczący CKE z gratulacjami, specjalną nagrodą dla najlepszego egzaminatora, wczasy nad morzem dla całej rodziny, z propozycją awansu na… No właśnie, w tej pracy nie było żadnych możliwości awansu, ale za to zarobki, po prostu żniwa dla tych, którzy są najlepsi, za poprawianie matur, które uwielbiał czytać z kluczem i bez klucza…
W duchu zastanawiał się, czy można mieć do niego pretensje o to, że chciał na tym zarobić, co kocha robić? Gdyby wprowadzono limity rzucania koszy w koszykówce, trener powiedziałby swoim zawodnikom na przykład: „Dzisiaj każdy z was może wrzucić tylko po dziesięć koszy!”. Jeśli zawodnik świetnie trafiający stałby pod koszem, ale miał wykonany już limit dziesięciu koszy, to czy taka sytuacja byłaby normalna? Gdyby jednak rzucił jedenastego kosza, czy pozostali mieliby do niego pretensję? Po wygranym meczu pewnie tak, ale gdyby przegrywali? To całkiem inna kwestia, przecież zatrudnia się koszykarza po to, aby rzucał jak najwięcej. Tak, ale egzaminatorów zatrudnia się, aby poprawiali tylko kilka prac, to całkiem inna sytuacja.
-Jak to inna sytuacja? – Pytał sam siebie.
-Rzucając kosza przeciwnikom, grasz o większe pensje kolegów, więc zyskujesz ich sympatię. Tutaj robiąc swoje, za to, że jesteś lepszy, bo szybszy, dostajesz po nosie, bo zabierasz pensję komuś innemu, całej masie ludzi…

– Przepraszam, kolego – głos nieznajomej wyrwał go z zamyślenia.
– Tak?
– Pan jest z zespołu 155?
– Tak.
– Czy to prawda, że macie tam jakiegoś cwaniaka?
– Nie rozumiem?
Trzy koleżanki polonistki paląc papierosy, patrzyły z ciekawością na pana Mateusza.
– Ponoć jest tam polonista, który sprawdził ponad sześć kopert?
– Tak, poprawił już ponad sto prac – wystękał beznamiętnie.
– Ciekawe, jak to zrobił, to musi być jakiś geniusz? – Powiedziała naiwnie najmłodsza.
– E, pewnie trafił na puste prace, bez wypracowań – zawyrokowała polonistka z obfitym makijażem.
– Zobaczymy, jak go zweryfikują.
– Może ma znajomości, wiesz, jak oni się podobierali do tych komisji? – Powiedziała pani w obcisłych kolorowych spodniach.
– Co ty mówisz, jak?
– No, ta nasza przewodnicząca to koleżanka tej z kuratorium. Znam ją, bo moja bratowa z nią pracuje. W ogóle niczym się nie wyróżnia i ponoć w swoich klasach robi jedno wypracowanie rocznie. Nie ma nerwów do sprawdzania. Aby było śmieszniej, wzięła sobie jako weryfikatorki dwie lewe, takie same jak ona. Ja sprawdzam wolno, ale one to zupełnie jedną pracę na godzinę. Czujecie to, kiedy one nas zweryfikują?
– Nie gadaj? – Nie dowierzała koleżanka.
– A, przepraszam – wtrącił pan Mateusz – dlaczego powiedziała pani, że ten tam, co sprawdza tak szybko, to cwaniak?
– Co, a, bo proszę kolegi, jeśli człowiek sprawdza tak szybko, to pewnie cierpi na tym jakość tego sprawdzania.
– No ale dlaczego cwaniak? – Nie dawał za wygrane.
– Bo proszę pana, wszyscy faceci to cwaniaki. No, może z wyjątkiem kolegi.
– To wiele tłumaczy. A czy pamiętają panie może klucz do drugiego wypracowania…
– No i co, nie mówiłam? – Przerwała nagle roześmiana od ucha do ucha. – Cwaniak z pana. Myśli pan, że nie potrafimy rozpoznać typowego męskiego szowinisty? Chce pan nam zaimponować swoją pamięcią, udowodnić, że nie nadajemy się do tej pracy?
– Znajomością klucza, to ma być dowód? – Drążył naiwnie. – Chciałem zapytać o błędy w punkcie 5 i 6 tematu numer dwa?
– Panie kolego, kto by się takich głupot uczył na pamięć? Przecież ta wiedza jutro do niczego się nie przyda, więc po co zaśmiecać nią pamięć?
– Ale można wtedy szybciej sprawdzać. Nie uważa koleżanka?
– Szybciej, a po co szybciej, mamy przecież osiem dni…
– Obiady są nawet dobre, moja dyrektorka zwraca mi delegację…
-I OKE zwraca – dorzuciła druga.
– Samo życie, kolego. Oderwiemy się od garów i tych naszych szowinistów, niech przez kilka dni pobędą sami, może zatęsknią – roześmiały się.

Pagórki zazdroszczą wzrostu wielkim szczytom i choć chowają się za nimi przed wiatrem, najchętniej zdeptałyby je.

Pan Mateusz idąc w stronę gabinetu swojej komisji myślał sobie, że gdyby teraz pracował fizycznie w jakiejś brygadzie, zarabiając na akord, wielu z kolegów miałoby do niego żal za zawyżanie norm. W każdym razie awansował na cwaniaka. To bolało, ale spodziewał się takiego podejścia do jego umiejętności. W końcu w jego macierzystym pokoju nauczycielskim reagowano na jego pracę podobnie. Koleżanki i koledzy patrzyli na słupki ocen z języka polskiego w klasach, które on uczył i stukały się w czoła. Ciężką pracę, jaką wkładał w przygotowanie i poprawianie prac pisemnych kwitowały śmiechem i komentarzami typu:
-No, z polskiego można zrobić kilka dyktand, kilka prac klasowych i parę ocen zawsze wpadnie.
Że niby one mają tak trudne przedmioty, a o oceny z nich jeszcze trudniej.
Łatwo powiedzieć, myślał Mirek, słuchając takich komentarzy, ale najpierw komuś musi się chcieć te dyktanda, sprawdziany i wypracowania poprawiać. Jemu się chciało i ludzie drwili z jego pracowitości. Za to laury zbierali tacy, których praca przynosiła nie uczniom, ale dyrektorom sławę w regionie. Ot na przykład można było zorganizować wystawę fotograficzną na temat „Moje ulubione miejsca w okolicy” i zaprosić miasto na wernisaż. Oczywiście dyrektorzy i miejscy oficjele szczęśliwi, że ktoś coś robi dla regionu i jest o czym pisać na stronach www miasta. Potem chętniej sięgają po fundusze nagród dla… dyrektorów i ich świty. Można też zorganizować chórek szkolny, a potem jeździć na festiwale i umieszczać anonse w prasie, jak to szkoła jest cudowna i rozśpiewana, roztańczona, plastycznie uzdolniona lub jak to prowadzi zbiórki pieniędzy, walczy o środowisko, pomaga starszym, wnosi wkład, inspiruje, dynamizuje, jest animatorem itd. itp. Tyle że ten medialny szum i zajęcia dodatkowe nie mają żadnego związku z realizacją programu nauczania.
-Nie, ja wolę uczyć pisać i czytać moich maturzystów – tłumaczył żonie wiele razy Mirek.

Wszedł do klasy. Popatrzył w okno, rozejrzał się wkoło. Wszyscy pracowali nad arkuszami. Pomyślał, że niestety, nie zarobi upragnionych dziesięciu tysięcy na definitywne spłacenie kredytu za auto.
– Cóż, trzeba brać tyle, ile dają – pomyślał pogodzony.
Po chwili przepadł w gąszczu prac i zawiłościach stylistycznych. To był jego świat. Tak naprawdę odnajdywał się w tej pracy i kochał to robić. Patrzący z boku mogli przypuszczać, że tylko ogląda prace, bo przewracał je dość systemowo. W lewej dłoni trzymał czerwony długopis i pisał nim od czasu do czasu notatki na marginesach prac, a palcami prawej dłoni przewracał kolejne strony. Na jego twarzy pojawiały się różne miny, najwyraźniej wczuwał się w treść, jakby rozmawiał i tłumaczył autorowi, co zrobił źle, a jakie błędy przeoczył. Z kolei zatrzymywał wzrok, kiedy zastanawiał się, czy przyznać punkt z danej kategorii, czy też nie. Od czasu do czasu miał wątpliwości, bywało bowiem, iż autor pracy ułatwiał sobie zadanie, streszczając bezmyślnie podany w zadaniu fragment lektury. Jednak wszelkie wątpliwości własne rozstrzygał zawsze na korzyść ucznia.

Zaraz po obiedzie w wynajętej przez OKE restauracji Mirek wrócił do sali zespołu egzaminatorów. Został wezwany do pokoju obok, w którym dwie panie weryfikatorki sprawdzały prace już poprawione przez egzaminatorów grupy.
– Proszę, niech pan usiądzie. – Zagaiła rozmowę pani o rudych włosach. – Proszę pana, w pana pracach pojawiły się błędy, które powinien pan poprawić.
Mateusz Mirek znieruchomiał. Wziął do ręki trzy zweryfikowane prace i przerzucił kartka po kartce.
– Nie widzę tu żadnych błędów, a pani punktacja potwierdza moją? – Nie rozumiał sytuacji.
– Widzi pan, nie chodzi o błędy, gratuluję, analizowałyśmy razem pana prace…
– Tylko trzy moje prace? – Przerwał jej.
– Mamy co robić – odpowiedziała obrażonym tonem – weryfikujemy nie tylko pana prace.
– Dobrze, więc o co chodzi? – Z każdą chwilą narastała w nim złość.
– O dwie rzeczy. Proszę zobaczyć tę pracę. Przyznał pan tutaj autorowi walor i punkty bez uzasadnienia.
Mirek rzucił okiem na pracę. Pamiętał ją. Uczeń napisał o tym, że temat matury skojarzył mu się z motywem pierwszej wojny światowej. W kilku zdaniach trafnie nawiązał także do Marqueza, Prousta i Haska. Nie była to może praca wybitna, ale autor zasłużył na jeden punkt za dodatkowe wartości, jakie wniosły indywidualne przemyślenia do pracy. Ponadto egzaminator przyznał punkty za to, czego nie ujęto w kluczu, ale uczeń zauważył, wyłuskał z całej złożoności charakterów postaci.
– Zgodnie z regulaminem, pani weryfikator, egzaminator to osoba otwarta i życzliwa. Przyznałem punkty za świadome wykorzystanie wiedzy spoza programu nauczania. Ponadto przyznałem punkty za elementy nieobecne w kluczu, bo klucz to nie dogmat.
– No, nie wiem, skąd maturzysta miał wiedzę spoza programu, ale jego styl wypowiedzi jest słaby. Nie możemy też nadużywać swojej władzy i ignorować klucz.
– Niezależnie od stylu wypowiedzi, walor przyznałem mu za wiedzę. Nie wszyscy uczniowie potrafią wyrażać się poprawnie, szczególnie umysły ścisłe. – Przerwał na chwilę wyjaśnienia, aby złapać oddech. – Jestem przekonany, że cała koperta pochodzi właśnie z klasy o kierunku matematycznym. Czy coś jeszcze pani się nie podoba w tych trzech pracach?
– Poproszę panią przewodniczącą o opinię co do walorów i pana zdanie o kluczu.
– Bardzo proszę, zdanie i ocena pani przewodniczącej będzie wiążąca. Czy coś jeszcze?
– Tak. Sprawa formalna. Chodzi o to, że używa pan angielskiej jedynki – pokazała mu pierwszą stronę testu czytania ze zrozumieniem. – Polska jedynka nie przypomina kreski pionowej, bo ma ukośny daszek.
Chwila milczenia polonistki weryfikatorki trwała dla Mirka zbyt długo.
– Coś jeszcze paniom się nie podoba? – Starał się nie być opryskliwy.
– Nie, póki co, tylko tyle mamy zastrzeżeń.
– Dobrze, od teraz przy punktacji testu będę pisał polskie jedynki a nie angielskie.
Po czym wstał i skierował się do wyjścia.
– Pan chyba nie zrozumiał? – Zapytała go polonistka o rudych włosach.
– Słucham? – Faktycznie nie rozumiał, odwrócił się do pań.
Koleżanka polonistka uśmiechnęła się do niego.
– Sugeruję, żeby pan zabrał swoje koperty i zamienił te jedynki na polskie.
– Pani żartuje, prawda? – Panował nad sobą, jak zwykle, po prostu bezczelnie patrzył się na nią.
– Nie, nie żartuję.
Koleżanka schowała prace do koperty i wymownie spojrzała na Mirka.
– Może pan zabrać swoje prace teraz – powiedziała z naciskiem.
Ich oczy spotkały się na ułamek sekundy.
– Proszę, oto mój długopis – położył obok swoich prac na stoliku. – Może pani zajmie się rysowaniem polskich daszków do angielskich jedynek, ja mam inną pracę do wykonania.
Ruszył w stronę drzwi.
– Pan mnie chce obrazić, pan jest bezczelny!? – Patrzyła na niego rozdrażniona z paniką w oczach.
– Pani uważa, że to śmieszne?
Skierował się do wyjścia. Cisnęły mu się na usta słowa cierpkie i jednoznaczne, ale nie atakował. To nie miałoby sensu. Nie chodziło przecież o angielskie jedynki, ale o to, że nie miał zamiaru rezygnować z pracy, chciał zostać do wieczora, pobyć z pracami nieznajomych uczniów, dogrzebać się w ich umysłach sensów, postawić punkty tam, gdzie należy postawić. Uwielbiał tę pracę i była to miłość odwzajemniona.

Stanął przed swoją ławką z arkuszami maturalnymi. Zagarnął je do koperty. Schował do torby drugie śniadanie, którego nie zjadł i teczkę z materiałami, a następnie ruszył w kierunku stolika przewodniczącej.
– Kończy pan pracę na dzisiaj? – Oderwała wzrok znad arkusza.
– Tak – uśmiechnął się do siebie. – Dam innym zarobić…
Wyszedł, żegnając się z pozostałymi nauczycielami. Domyślał się, że odetchną z ulgą.

Zanim wsiadł do samochodu, spojrzał na okna szkoły, z której właśnie wyszedł. Zmrużył oczy przed rażącymi promieniami słońca.
– System nie wzbudzi we mnie poczucia winy! – Powiedział zbuntowany.

Mijając znak drogowy informujący o granicy miasta i końcu terenu zabudowanego, czuł się odrzucony.

19.01.2009 r.