Nowela
Podczas spotkania z okazji 10-lecia ukończenia polonistycznych studiów magisterskich pięć koleżanek wymieniało opinie o modzie i polityce. Z biciem serca czekały na zapowiadane przybycie profesora od „współczesnej”. Egzamin zdany na czwórkę u niego dawał powód do dumy i popularność wśród uczelnianej braci, zaliczenie na pięć gwarantowało propozycję pracy i studiów doktoranckich po obronie pracy mgr. Pamiętały go jako cichego książkowego mola, który ciężko pracuje na prestiż całej humanistycznej Polski. Przez kwadrans rozmawiały z nim, a właściwie on tylko przysłuchiwał się ich dyskusji. W końcu zaczęły się wspomnienia i oceny egzaminacyjne u profesora. Chwaliły się czwórkami i ciężkimi przygotowaniami, aż któraś zapytała wprost, co o nich wtedy sądził? Nie chciał, ale nalegały. Powiedział, że pamięta je jako ambitne i mądre studentki poszukujące wyzwań. Prosiły o więcej, nalegały, aby powiedział, jak widzie je teraz.
– Nie mam dobrych wieści. Dwie z pań – nie wskazywał palcem – pracują z dziećmi w wieku przedszkolnym, dwie z dziećmi w wieku klas nauczania początkowego. Tylko piąta z pań pracująca zapewne w urzędzie zdałaby dzisiaj egzamin z nauki o języku, sądząc po rozbudowanej składni wypowiedzi, czego nie można powiedzieć o bogactwie słownictwa. Świadczy ono o tym, że od lat nie czytacie książek i nie macie kontaktu z literaturą. To mnie martwi najbardziej, zamiast wasi uczniowie przejmować od was język i myślowe horyzonty, wy przejęłyście od nich skróty myślowe i głębsze przemyślenia w ogóle nie są wam potrzebne. Funkcjonujecie w obrębie grupy wiekowej uczniów komunikujących się sloganami reklamowymi. Z pewnością nie zrozumiałybyście treści zwykłego eseju naukowego własnego autorstwa sprzed dziesięciu lat…
Przerwał, ponieważ inne panie zapraszały go dość obcesowo do swojego grona i musiał odejść, robiąc głupią minę celebryty. Pięć koleżanek stało jakiś czas w osłupieniu. W końcu jedna z nich przełamała się i skomentowała opinię profesora:
– Ja pierdzielę, facet w ogóle się nie zmienił! – Westchnęła z nutą zmieszania lub zadumy. – Myślicie, że tak faktycznie jest, jak powiedział?
Milczały z opuszczonymi głowami. Zrobiło się smutno. Przeniosły się do stolika i zajęły rocznicowymi obchodami. Ocena poziomu ich słownictwa, konwersacji przez profesora była miażdżąca. Tym bardziej, że ani jedna nie pracowała z dziećmi. Dwie uczyły w gimnazjum, dwie w renomowanych liceach i tylko jedna urzędowała w kuratorium, gdzie zajmowała się sprawami nadzoru pedagogicznego. Być może to o niej mówił, wymieniając kilka pozytywów. Szczególnie zabolała diagnoza możliwości percepcji prac sprzed lat. Pamiętały, z jakim trudem przychodziło im pisanie esejów, szczególnie analitycznych z teorii literackiej. Żadna osoba na roku nie zaliczyła w pierwszym terminie pracy pisemnej. Potrzebowały kilku podejść, aby zrozumieć, o co chodzi, jak należy pisać, czego wymaga nauczyciel. Załamane żartowały wówczas na głos w pokojach akademików: „Chyba jesteśmy opóźnione w rozwoju?!” albo „Jesteśmy kopciuszkami i odziedziczyłyśmy rozumki po naszych pantofelkach!”. Przykre, że zdaniem profesora uwsteczniły się i jego zdaniem dzisiaj nie byłyby w stanie zrozumieć swoich dawnych „przebłysków twórczych”.
– Być może dla wielkiej nauki akademickiej przepadłyśmy – podsumowała jedna z nich – ale powiedzcie, dziewczyny, ile przez te lata osiągnęłyśmy?! Przecież tak naprawdę uczymy czytać i pisać, pomagamy naszej młodzieży dojrzewać i staramy się, aby te pokolenia były coraz mądrzejsze. Owszem, może i nie piszemy głębokich we wnioski esejów naukowych, ale uwaga, kto je dzisiaj czyta?! Skoro nie my, to nikt inny, więc praca i postawa profesora jest tylko sztuką dla sztuki!
– Wiecie co – kiwała głową druga – jeszcze nie jest z nami tak źle, skoro uznajemy autorytet mistrza. Myślicie, że jesteśmy mistrzami dla naszych absolwentów?
Kiwały głowami w znaczeniu „Tak, to jedyna nadzieja i sens pracy”. Przez głowy przemknęła im jednak obawa w rodzaju: „A jeśli tylko udają, żeby mieć pozytywne oceny na miarę swoich ambicji?”. Tego być może nie dowiedzą się nigdy. Nawet jeśli spotkają się z byłymi podopiecznymi za dziesięć, dwadzieścia lat, ich obraz z przeszłości nie musi pokrywać się z odczuciami, jaki noszą teraz w sercach.
– Pamiętam, co mówił profesor na którymś wykładzie – kończyła dialog czwarta polonistka. – „Jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami, którzy potrafią nazwać świat dla innych. Taka jest rola polonistów i nie zapominajcie o tym nigdy”.
Uśmiechnęły się do wspomnień wszystkie oprócz piątej.
– Zaraz – spytała – ale dlaczego to ma być rola polonistów? Chyba powinien był powiedzieć: „Taka jest rola kobiet!”.
Wybuchły śmiechem.
– Ty – zażartowała pierwsza – to by oznaczało, że nasz profesor jest kobietą, bo przecież dla nas nazywał świat?! Nie zapomnimy o tym nigdy!
Kolejna salwa śmiechu zwróciła uwagę wszystkich obecnych.
– Dziewczyny! – Próbowała mówić, śmiejąc się trzecia. – Zaprośmy „panią profesor” do stolika!
Trzecia wybuch radości spowodował, że niemal wszyscy przybliżyli się do nich i z uwagą zaczęli podpytywać, co je tak rozbawiło?
W końcu piąta polonistka zmuszona szeregiem nalegań wstała a tłum nieco przycichł.
– Drogie koleżanki i nieliczni koledzy, szanowni goście! – Zaglądała w oczy najbliżej siedzącym. – Właśnie po tylu latach błądzenia w ciemności olśniło nas!
Zebrani czekali w napięciu.
– Otóż, dziesięć lat temu byłyśmy młode, piękne i naiwne!
– Głodne wiedzy i… seksu! – Wtrąciła żartem trzecia.
– Tak. – Odczekała chwilę, aby śmiechy umilkły i kontynuowała piąta. – Wierzyłyśmy, że świat czeka na nas, pojawią się królowie na białych koniach i będziemy żyli długi i szczęśliwie! – Podniosła głos. – I co się okazało?!
– Że Ziemia jest okrągła? – Ktoś zażartował „Konopielką”.
– Tak! – Uśmiechnęła się, pokazując białe zęby. – Okazało się, że to my jesteśmy światem!
Tylko koleżanki przy stole biły brawa. Reszta milczała. Jakaś zmowa czy co?
Piąta polonistka usiadła przy stoliku, przy którym kelner podawał szampana.
– I to was tak rozbawiło? – Ktoś rzucić pytanie w przestrzeń. Dotarło.
Polonistki spoglądały po sobie. Wreszcie druga odważnie wstała, aby zabrać głos.
– Rozbawiło nas stwierdzenie o nierówności płci! – Improwizowała. – Bo zauważcie kochani, jak to jest, że my, kobiety, nazywamy świat, uczymy go nasze dzieci, uczniów i tak dalej, a jednak definicje ustalają panowie?! Jakoś tak precyzyjniej trafiają w punkt i nas motywują!
Wyjaśnienie nie wypadło zbyt naturalnie. Słuchający czuli, że nie ma w tym nic śmiesznego.
– To jakaś aluzja do mitycznego punktu „G”? – Zapytała głośno trzecia polonistka, podpowiadając zebranym zabawny choć sztuczny tok rozumowania. Wiedziała, że seks zawsze się sprzeda i pełno go dokoła. Każdy zrozumie aluzje?
Piąta polonistka w poczuciu odpowiedzialności za zakończenie rozmowy musiała zareagować.
– No, nareszcie, kochani! My to świat! A świat to punkt „G” i nie ma starszego motywu literackiego!
Rozległy się brawa, śmiechy, wznoszono toasty i sztywne spotkanie przemieniło się w rodzinną nasiadówkę.
Przed opuszczeniem sali do piątej polonistki podszedł profesor.
– Chciałem się pożegnać, było mi bardzo miło. – Podał jej dłoń na pożegnanie.
– Mnie również.
– Pozwolę sobie zabrać ze sobą pani myśl.
– Tak, jaką?
– O tym, że „świat to my” i nikt na nas nie czeka. Głębokie, nie powiem, ale bardzo pesymistyczne. Nie uważa pani?
– Nie. Jest prawdziwe, życiowe i powinno dawać ludziom kopa!
– Oczywiście, ma pani rację. Odrzucenie wątpliwości…
Przerwała mu.
– Profesorze, umówmy się, nie jesteśmy na pańskim wykładzie. Życie to nie akademicka paplanina i przelewanie z pustego w próżne. Może pan dzielić swoich studentów na zdolnych i mniej zdolnych, ale proszę im mówić prawdę!
– Przepraszam, jaką prawdę?
– Że nie są do dupy! – Mówiła stanowczo. – Znajomość meandrów poetyckich metafor nie czyni nikogo lepszym od innych. W dodatku znaczenia przenośni nie potrafią zastosować w swoim życiu. Uczył nas pan zachwycać się literaturą, czyli cudzymi przemyśleniami na temat życia. A powinien pan uczyć nazywania naszych własnych doznań.
– Ale szanowna pani, to jest przecież jasne i zrozumiałe, że…
– Nie proszę pana! – Znów mu przerwała. – Dla mnie dziesięć lat temu to nie było jasne. Oczekiwał pan od nas rozumienia życia już przeżytego, bo literatura, a szczególnie poezja właśnie jest przeszłością. Ktoś coś przeżył, zapisał emocje, wnioski i tak dalej. Kazał nam pan rozumieć rzeczywistość bardziej lub mniej strawioną przez genialne umysły, odkrytą przez wielką wrażliwość ludzi o wyjątkowych zdolnościach i ich życiowe doświadczenia. A my nie wiedzieliśmy kim jesteśmy sami i czego pragniemy.
– No właśnie, uczymy się od nich prawdy o świecie, nazywania rzeczywistości. Czy to nie jest wartość?
– Tak, to jest ważne, ale jesteśmy w stanie rozumieć prawdę dopiero po latach.
– Więc o co pani prosi?
– Żeby mówił pan do młodych ludzi o ich świecie. Proszę nie kazać im uczyć się interpretacji, ale niech mówią swoją prawdę.
Profesor spojrzał na nią podejrzliwie.
– Sprowadzą wszystko do punktu „G”, jak pani powiedziała: „mitycznego, najważniejszego motywu literackiego”.
– Tak – poddała się. – W zasadzie tylko to ma sens, miłość, reszta jest nadbudową, pustosłowiem i demagogią.
– Pani obraża naukę, zaprzecza… – Obruszył się. – Żegnam panią.
Skierował się do wyjścia, kiedy polonistka pobiegła za nim.
– Niech pan przytuli żonę – szepnęła mu do ucha. – Ale tak niech pan ją przytuli bez pragnienia poszukiwania mitycznego punktu. To może dla pana kolejnych rozpraw i esejów naukowych nie będzie miało znaczenia, ale dla niej, zapewniam, ogromne. Jej uśmiech i zadowolenie z tego będzie po latach ważniejsze od wszystkich napisanych przez pana książek. Zapewniam pana.
Spojrzał na nią przenikliwie.
– Chce mi pani narzucić swoją interpretację mojego życia i mojej przyszłości?
– Nie. Dzielę się z panem moimi odczuciami. Być może są zbieżne z odczuciami pana żony. Dobrze pan wie, że gdy ona jest szczęśliwa, pana życie także ma sens. Chyba że…
Zawiesiła głos.
– Chyba że co? – Dopytywał poważnie.
– Chyba że jest pan zapatrzonym w siebie i swoją karierę, zarozumiałym dupkiem, dla którego żona to tylko kucharka i sprzątaczka. Takiego pana znałyśmy przed dziesięcioma laty.
– Ależ pani mnie obraża! Ja nie traktuję swojej żony przedmiotowo, to po pierwsze, a po drugie zawsze realizowałem swoje marzenia. To nie był tępy zew natury, ja chciałem być naukowcem.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Chyba bardziej naukowcem niż człowiekiem. Żegnam pana! – Odwróciła się i skierowała do koleżanek.
– Pani mnie pomyliła ze swoim mężem, może on taki jest…
Słyszała te tłumaczenia za plecami. Nie miała już ochoty na rozmowy akademickie.
Gdy wróciła do stolika, koleżanki wstały i zaczęły bić jej brawa. Wzięła do ust trochę szampana. Ze smutkiem w oczach kiwała głową, dziękując za aplauz.
– Cokolwiek mu powiedziałaś – dodała czwarta – miałaś sto procent racji.
Zmrużyła oczy.
– Powiedzmy, że pięćdziesiąt procent. – Zamyśliła się. – Próbowałam wejść w jego skórę i zrecenzować kilka samczych zachowań.
– I jak ci poszło? – Pytała druga polonistka.
– Wydaje mi się, że oboje coś zrozumieliśmy. Niestety, dochodzenie prawdy jest jak walenie głową w mur – słychać dudnienie, ale nie bardzo wiadomo, jak je zinterpretować.