podręcznikowe eldorado

  • 30 września 2012

Każdego roku we wrześniu i październiku wydawnictwa prześcigają się w ofertach edukacyjnych. O rynek wart około miliarda złotych walczą nie tylko wielcy gracze jak Operon, WSiP czy Nowa Era, ale tych stać na bonusy dla zainteresowanych stron. Dają zarobić księgarzom i zamawiającym hurtowo, rozdają podręczniki nauczycielom, ale też organizują dla nich szkolenia i zapewniają materiały dydaktyczne. Wygrywają ci spośród wydawców, którzy o krok wyprzedzają nawet nie konkurencję, ale samo Ministerstwo EN?

Na cenę podręcznika składają się opłaty dla autorów i recenzentów, opłaty dla autorów materiałów dydaktycznych (podręcznik metodyczny, plany dydaktyczne i wynikowe) materiały reklamowe, tantiemy autorskie (dla autorów dzieł cytowanych w podręcznikach), marża dla księgarzy i odbiorców hurtowych, koszt wydań rozsyłanych dla nauczycieli, koszt prezentów materialnych zachęcających nauczycieli  składających deklaracje (że będą korzystać z tych podręczników w prowadzonych przez siebie klasach) a także ceny papieru i koszty druku, transportu, magazynowania itp.

Przy produkcji i sprzedaży podręczników zatrudnione są tysiące osób. Wszyscy oni nie zarobiliby na chleb, gdyby nie osoby będące najlepiej poinformowane o rządowych planach strategicznych dotyczących edukacji. O tym, że w bieżącym roku 2012 nastąpią przewartościowania i zmiany w programach nauczania w klasach pierwszych szkół ponadgimnazjalnych wiadomo było od lat kilku. Podobnie wiadomo jest, iż za dwa lata do szkół podstawowych przyjdą sześciolatki. Wielkie wydawnictwa zatem dzisiaj pracują nie dla uczniów siedzących w salach szkolnych teraz, ale dla przyszłych uczniów. Teraz tylko drukują to, co opracowały „lata świetlne temu”.

Podręczniki

Podręczniki

Komfortowo czują się wydawcy podręczników do nauki języków obcych. Ich produkty „schodzą na pniu”, mimo że cenowo są odrażające(!). Jeśli podręcznik do języka polskiego kosztuje 23 złote, to np. do j. angielskiego 45 plus 40 zł. za ćwiczenia. Wydawnictwa co jakiś czas zmieniają tytuły i serie wydawnicze, aby czasami uczniom i rodzicom nie zrobiło się za lekko. Ktoś powie, że przecież wciąż małe dzieci uczy się nazw miesięcy, liczenia do dziesięciu czy dni tygodnia, nazw zwierząt i roślin, czyli podstawy. Czy nie można tego uczyć z tego samego podręcznika, z którego uczyły się dzieci 10 lat temu? Ależ można, tylko że, cóż, wydawco nie zarobi. Robi więc nowy projekt, zaprasza nauczycieli, daje im nowe podręczniki – niby lepsze od poprzednich i się kręci. Ceny podręczników do języków obcych są właśnie takie drogie przez to, że często się je zmienia.

Gdyby nie było ruchu po stronie reformatorów systemu edukacyjnego, uzasadnionych (a jakże!) zmian rozwojowych, kierowania się dobrem ucznia, dostosowaniem programów do nowoczesnego informatycznego świata i życia w XXI wieku… tysiące ludzi od podręczników nie zarabiałoby swoich pieniędzy. Ktoś zasugerował, że niby stymulatorem wszelkich „drogocennych zmian” jakościowych w szkole są właśnie… wydawcy? W dwa miesiące, wrzesień i październik, zarabiają na całoroczne utrzymanie, jak sprzedawcy sezonowi nad morzem wystawiający swoje punkty np. sprzedaży frytek w lipcu i sierpniu.

A propos zmian programowych: żaden podręcznik nie zagwarantuje, że uczeń kończący podstawówkę będzie znał tabliczkę mnożenia oraz opanuje umiejętność biegłego czytania w języku ojczystym. Nie gwarantuje też tego samego w gimnazjach i szkołach średnich. Niestety, nasi maturzyści nie potrafią liczyć, czytać ze zrozumieniem i wypowiadać się w 250 słowach. Nie pomagają wciąż lepsze i atrakcyjniejsze podręczniki. Prawdopodobnie też nie pomoże nowoczesna technologia: multimedia. Uczniowie coraz bardziej wierzą właśnie w to, że nauka jest nieistotna, ważniejsza jest walka o klienta i młodzież owszem, pragnie „walczyć”: w Tesco czy Lidlu, w Londynie lub Rotterdamie. Nauka wśród młodzieży gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej w większości kraju to czynność bardzo bolesna, na którą wydawnictwa nie wynalazły jeszcze znieczulenia.

Czy czytania i pisania nie można uczyć się z podręcznika sprzed 50 lat? A czy do pracy można dojechać autem sprzed 50 lat? To i to jest możliwe, ale przecież nie będziemy w XXI wieku produkować rzeczy modnych pół wieku temu, bądźmy postępowi.

Mimo upływu lat i zmian podręczników, reform nie tylko politycznych, miliardów złotych wydawanych na podręczniki, wciąż uczymy tego samego: czytania i pisania – ze zrozumieniem. Nasze dzieci i młodzież woleliby czytać inne podręczniki, np. na wyższych szczeblach edukacji poradniki perfekcyjnej pani domu, podróżnicze doskonałej Pawlikowskiej czy jak osiągać sukces w biznesie i być szczęśliwym człowiekiem. Żadnego MEN i wydawnictwa to jednak nie obchodzi. Nie oni mieliby na tym zbijać kokosy?