Opowiadanie
Upał był niemiłosierny, ale Albert nic nie czuł. W którymś momencie żona Sonia puściła jego dłoń i znacząco zaczęła wachlować powietrze przed swoja twarzą, jakby chciała przepędzić żar lub osuszyć pot.
– Nieźle – odgarnęła włosy z czoła – zaraz się roztopię…
Zabrzmiało dziwnie tym bardziej, że Sonia uwielbiała słońce, lato, opalanie się i gdy tylko wyjeżdżali nad wodę, potrafiła całe dnie leżeć na plaży i smażyć się na słońcu niczym boczek na patelni.
Byli już na terenie Osiedla i Albert doznawał jakiegoś dziwnego uczucia obcości, jakby wszystko to, co się dzieje, rozgrywało się poza nim. Gasła w nim świadomość i zdolność do odczuwania bodźców zewnętrznych. Wyłączał się mózg, a może to stan przedzawałowy, brak witamin – przemknęło mu przez głowę? Cóż za brednie, przecież był młodym zdrowym mężczyzną.
– Kasia, Ala, jak się czujecie? – Sonia martwiła się o dwie córeczki idące przed nimi. Były bardzo szczęśliwe i nie zwracały uwagi na otoczenie.
– Mamo, a będę mogła wybierać pierwsza mój pokój? – Pytała starsza Alicja.
– Tak, to już uzgodniliśmy, zaraz będziemy na miejscu.
Albert nie bardzo wiedział, co się dzieje. Zastanawiał się przede wszystkim nad tym, dlaczego idą w ten upał. Kupili piękny dom na Osiedlu Pstrąga, ale dlaczego nie jadą samochodem? Patrzył przed siebie i walczył z myślami, a te jakby się zmówiły, aby go dezorientować.
Dlaczego nie czuł upału? Przecież najchętniej w takie dni siedział w klimatyzowanym pokoju, 20 stopni to najlepsza temperatura dla jego organizmu. Z kolei wejście do nagrzanego auta i okres czekania, aż klimatyzacja zacznie działać w pojeździe to męczarnie prowadzące do furii.
Otumaniony atmosferą zatrzymał się przed domem. Bezwiednie podał klucz żonie, a ona otworzyła drzwi ich nowego domu i wpuściła do środka córeczki. Wbiegły, robiąc wiele hałasu. Pędziły na górę po schodach, aby zobaczyć swoje nowe pokoje.
Albert wszedł do środka i nie zwracając uwagi na żonę, skierował się do kuchni. Otworzył lodówkę w nadziei na konfrontację z zimnym powietrzem, które być może przywróci czucie jego zmysłom, lecz przełomu nie było.
Szedł w stronę drzwi wyjściowych, gdy z ledwością do jego uszu dotarł głos Soni.
– Wychodzisz?
– Tak, nie ma nic do picia, kupię jakieś soki dla dziewczynek…
Nawet nie spojrzał w jej stronę. Zamknął za sobą drzwi i skierował się na wschód. Szedł szybkim krokiem, jakby uciekał, a wewnętrzny głos podsuwał mu kolejne pytania typu: dlaczego nie odwrócił się do żony, dlaczego nie poszedł na górę z córkami, dokąd i po co idzie, przecież nie zna Osiedla i nie ma pojęcia, gdzie jest sklep spożywczy? Co zrobi, jeśli go nie znajdzie w okolicy? Dlaczego się nie poci i nie czuje upału? I na litość boską, dlaczego nie jedzie do sklepu autem i właściwie gdzie się ono podziało?
W głowie miał zupełny mętlik i szedł jakiś czas, gdy nagle coś go tknęło albo jakby ktoś bez uzasadnienia włączył guzik „run” w konsoli. Ruszył biegiem, chciał uciec od pytań, tyle że te wciąż zmieniały się jak w kalejdoskopie i niemal wyprzedzały go. Dokąd biegnie i po co? Podświadomie czuł bezsens tej sytuacji, ale biegł i nie mógł przestać.
Patrząc przed siebie, dostrzegał otaczają go kolory, jasne i wyraźne, soczyste, pełne. Nawet jego ubranie było inne niż mu się wydawało, rażąco kolorowe.
Zauważył w dali jakiś szyld. Chciał szybko tam dobiec, zrobić zakupy i wrócić do domu.
W sklepie nie było żywego ducha. Wziął dwa napoje w puszkach, wrzucił je do kieszeni i skierował się do wyjścia, nie doczekawszy się ekspedienta. Przystanął. Zaczął się zastanawiać, jak zapłacić za napoje? Przeszukał pobieżnie kieszenie spodni i kieszeń koszuli, nie znajdując pieniędzy tylko portfel z kartą płatniczą. Wrócił do lady w poszukiwaniu skanera samoobsługowego, aby zapłacić za napoje. Nie odnalazł śladu kasy i skanera.
Sytuacja stawała się męcząca. Zawołał więc krótko:
– Halo, halo, jest tu ktoś?!
Nie było żadnej reakcji, a wydawło mu się, że czeka bardzo długo na odzew, więc wyszedł. Patrzył tępym wzrokiem przed siebie. Ruszył w kierunku domu i po chwili znów jakaś siła wewnętrzna kazała mu biec.
Był zachwycony tempem biegu i brakiem zmęczenia. Minął kolejne skrzyżowanie, gdy pojawiła się w jego głowie obawa, że zgubił napoje. Zdziwił się, kiedy sięgnąwszy do kieszeni, odkrył ich istnienie. Patrzył na kieszenie, w ogóle nie były wypchane i nie było widać puszek. Biegnąc też zauważył, iż nogawki spodni w ogóle się nie poruszają na wietrze wytwarzanym ruchem nóg. Zatrzymał się na chwilę, przypatrując się nogawkom, niczego podejrzanego nie zauważył.
Ponownie zaczął biec i nie rozumiał, dlaczego upał mu nie przeszkadza, nie męczy się i nie poci.
W końcu dobiegł do znanego mu skrzyżowania i stanął. Tutaj powinien być jego dom. Rozejrzał się dokoła i ruszył w stronę domku oznaczonego numerem, jaki pamiętał – 123. Złapał za klamkę i chciał wejść. Drzwi były zamknięte. Przeszukał kieszenie, nie znalazł jednak klucza. Zadzwonił dzwonkiem i chwilę później nad drzwiami zapaliło się światełko.
Albert rozejrzał się, na dworze panował mrok.
Chciał przestąpić próg domu, lecz zobaczył starszego Murzyna, który ze zdziwieniem i jakby z namalowanym uśmiechem gapił się na niego z litością.
– Przepraszam, czy to Osiedla Pstrąga 123?
– Człowieku, budzisz mnie w nocy, żeby zapytać o adres? Popatrz tam!
Nieznajomy wskazał palcem na napis pod numerem domu. „Osiedle Tuńczyka 123” – Albert nie widział tego wcześniej. Był zakłopotany. Mężczyzna miał uniesioną prawą rękę z wystawionym palcem wskazującym, jakby chciał powiedzieć coś w rodzaju: „Masz sekundę, aby zabrać się z mojej posesji, bo wezwę policję” albo „Możesz zadać tylko jedno pytanie”.
Oszołomiony okolicznościami Albert chciał zapytać najpierw, która godzina, bo nie wierzył, że biegł po napoje tak długo? Chciał zapytać, gdzie jest Osiedle Pstrąga? Ale też cisnęło mu się do gardła pytanie o samochód, „Gdzie jest mój samochód?” – najbardziej absurdalne ze wszystkich? Czuł jednak, że właśnie o to ma zapytać, chociaż nie wiedział dlaczego?
Sytuacja wydawała się groteskowa, bo nieznajomy palcem prawej dłoni zaczął drapać się po głowie z niecierpliwością. Należało więc zadać mu pytanie, aby mógł wrócić do łóżka.
– Czy nie wie pan, gdzie jest Osiedle Pstrąga?
Usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami. Tak, to musiało być złe pytanie. Mógł spytać o auto. Ale skąd niby ten człowiek miał wiedzieć, gdzie jest auto? Nie wiedział, gdzie jest Osiedle Pstrąga, a miałby wiedzieć, gdzie jest samochód Alberta? Można było zaryzykować. Nie, nie można było, bo jeszcze pomyślałby, że chcę go okraść z jego auta.
Idąc oświetloną lampami ulicą, wyciągnął telefon.
– Ostatnia nadzieja w smartfonie – przypomniał sobie Albert.
Mógł zadzwonić do Soni.
– Poproszę o zapalenie flary przed domem, aby z daleka zobaczyć, dokąd iść. – Mówił w myślach do siebie. To oczywiście żart.
Skoro chciało mu się w tej trudnej sytuacji żartować pod nosem, nie musiało być aż tak źle.
Odruchowo wcisnął guzik. Telefon zaświecił ekranem. Pojawiło się okienko logowania i system zażądał: „Wprowadź PIN karty SIM”.
Wpisał tak, jak pamiętał: 4878. System wyrzucił komunikat: „Wprowadzono zły PIN karty SIM”, czyli odmowa dostępu.
– Jak to, przecież to mój PIN?! – Myślał intensywnie, a nogi już chciały go gdzieś nieść.
Zmienił kombinację cyfr, przestawiając miejscami dwie ostatnie, bo pierwszych był pewien. Zatwierdził i natychmiast zobaczył komunikat: „Wprowadzono zły PIN karty SIM”.
Została mu tylko jedna szansa, aby się zalogować! Mógłby zadzwonić do żony lub użyć nawigacji do odnalezienia Osiedla Pstrąga.
Zarejestruj się i napisz dalszy ciąg opowiadania lub wklej go w komentarzach 😉
Zapraszam 26.12.2015 o godzinie 9.00, aby przeczytać moją wersję 😉