Po wielkim sukcesie „Grawitacji” (2013) z siedmioma Oscarami, twórcom „Marsjanina” trudno będzie zdobyć więcej lub choć wyrównać rekord wyróżnień. Pierwszy film ukazał kosmos jako miejsce nieprzyjazne życiu znanemuy na Ziemi. Tylko racjonalne myślenie człowieka uwzględniające splot szczęśliwych zdarzeń (znajomość topografii, miejsc orbitowania stacji kosmicznych) może uchronić go od zagłady „w próżni”. W „Marsjaninie” Ridley Scott poszedł dalej, proponując widzom wiarę w naukę, która jest w stanie zagospodarować nieprzyjazną planetę w taki sposób, aby móc przeżyć na niej miesiące, a nawet lata. To niewiarygodne, niestety. Choć film pozwala na chwilę wzbić się wyobraźni ponad horyzonty widnokręgu, po wyjściu z kina można mieć wrażenie, że padliśmy ofiarą mistyfikacji.
Wszystko w scenariuszu Drew Goddarda się zgadza: gwiazda, którą możemy obserwować non stop, rozwinięcie akcji i punkt kulminacyjny. Widzimy walkę z przeciwnościami losu bohatera i równocześnie pomagającym mu Ziemianom. Główny bohater fabuły Mark Watney, kosmonauta i botanik z wykształcenia, uległ wypadkowi podczas misji na Marsa i uznany za zmarłego został porzucony przez ekipę, która w komfortowych warunkach na statku kosmicznym wraca na Ziemię. Matt Daymon jako Mark bardzo dobrze odegrał rolę wynalazcy i twardziela w jednym.
Nie ma zamiaru poddawać się i to może się podobać. Szybko oblicza, na ile dni pozostało mu zapasów i konstatuje, że jeśli podzieli porcje żywnościowe na mniejsze, będzie miał szansę przeżyć kilka, kilkanaście dni dłużej. Przypadkowo odkrywa możliwość wyhodowania ziemniaków, wykorzystując do tego nawóz z… latryny, czyli biologiczne pozostałości po wizycie całej ekspedycji. Zaczyna projektowanie i wprowadzanie w życie swojego planu. Okazuje się bardzo pomysłowy, pracowity i zapobiegawczy.
W kategorii filmów sci-fi jest to utwór przygodowy mało wiarygodny, jak większość dzieł gatunku. Jednak można go rozpatrywać również jako dramat człowieka pozostawionego samemu sobie na pastwę losu, w samotności walczącego o przetrwanie. W tym sensie obraz miałby wiele wspólnego ze „Zjawą” (2015), w którym to utworze Leonardo DiCaprio wcielił się w rolę człowieka podobnie jak bohater Matta Daymona porzuconego we wrogim otoczeniu. Na niekorzyść Marsjanina działa dodatkowo brak tlenu na obcej planecie, za to ma większe możliwości komunikacyjne i technologiczne od Glassa. Obaj bohaterowie posiedli doskonałą wręcz orientację w terenie i kierują się obserwacją położenia gwiazd. Tylko ta wiedza pozwala im przetrwać oraz dotrzeć tam, gdzie mogą przeżyć i uniknąć śmierci.
Oglądając oba dzieła, „Zjawę” i „Marsjanina”, można zauważyć dużo więcej podobieństw i zbieżnych refleksji na temat sensu życia ludzkiego. Tak naprawdę więc „Marsjanin” przemawia do wyobraźni widza poprzez metaforę lub zabieg iście z programów reality show typu: „Zobaczmy, jak zachowa się człowiek w warunkach laboratoryjnych. Odetnijmy mu ziemską grawitację, tlen, odbierzmy przyjaciół, ograniczmy wszystko to, co czyni go mocnym i poobserwujmy zachowanie”. Okazuje się, że Mark mimo tak drastycznych i „nieziemskich” ograniczeń jest w stanie przeżyć. Czy to ma budować wiarę człowieka w moc jego intelektu, w ludzką solidarność, a może w sens podboju kosmosu? Każdy widz ma samodzielnie to ocenić.
Co by się stało, gdyby Ridley Scott nie zabrał nas na Marsa, ale umieścił swojego bohatera w typowym wyizolowanym pomieszczeniu typu „Big Brother” w jednej z hal wytwórni? Zaletą dzieła są zdjęcia przenoszące widzów daleko w kosmos, a raczej jego wyobrażenia oparte na wieloletnich badaniach i obserwacjach przez wielkie teleskopy ziemskie, a także krążące po orbitach stacje badawcze, satelity wysłane w kierunku wybranych celów w galaktyce.
Ludzkość w XXI wieku mniej, ale świat nauki bardzo pragnie znać odpowiedź na pytania, czy w kosmosie istnieje życie, czy możliwe jest skolonizowanie Marsa, podróże takie, jak te przedstawione w filmie? Scenariusz jest właśnie potwierdzeniem takich pragnień przeniesienia się w zupełnie inny wymiar, rozpoczęcie życia od nowa, zerwania z ziemską przeszłością, słowem: przeprowadzka lub głęboki reset. A może tak właśnie zaczęło się życie na naszej planecie: kilku kosmitów z jakiejś elitarnej załogi przybyło tu, dając swój materiał genetyczny wybranym gatunkom zbliżonym do ich genotypu, budowy ciała itd.? W każdym razie aktualnie Ziemia przeludnia się, a za 4 miliardy lat zgaśnie Słońce. „Jak żyć z tą świadomością? Jak żyć…” – pytamy, trawestując klasyka i wykazując troskę o rozimą planetę.
Oglądając „Marsjanina”, patrząc na różnego rodzaju operacje umysłowe, obliczenia pokazanych tam sztabów naukowców, mądre konstatacje, przemyślane decyzje, odnosi się wrażenie, iż tak naprawdę wiedza ludzi o kosmosie jest cokolwiek intencjonalna czy intuicyjna, jednak. To stawia nas, ludzi w krytycznym świetle i śle przekaz typu: „Zajmijcie się lepiej ziemskimi problemami, nie porywajcie się z przysłowiową motyką (ziemniakami) na… Marsa”.