„Byle jak” Margaret – hit czy kit? Chciałoby się powiedzieć: „Wreszcie pojawiła się piosenka z ponadczasowym przesłaniem!” No, „tekst wymiata” do momentu, gdy słyszymy zaprzeczenie negacji życia w związku – poważny zgrzyt logiczny. Ciekawy i refleksyjny wątek, pełen prawdy o przemijaniu z biegiem słów zamienia się w zgaduj zgadulę i swoisty dysonans. Znudzeni sobą i oswojeni z losem dawni kochankowie aktualnie żyją schematem i szarością, a ich związek przeradza się w nudę. Nie ma wzlotów i chwil spontanicznych, jest tzw. szara rzeczywistość, czyli tytułowe „byle jak”.
Byle jak Margaret treści
To określenie jednak jest dwuznaczne, gdyż zawiera w sobie zawsze(!) dozę oskarżenia i ocenę sytuacji typu: „Ktoś zły sprawia, że jest byle jak – przeciwieństwo do super – czyli nie stara się. Kto?”. Poszukiwania odpowiedzi kierują uwagę odbiorców na opowiedzianą w klipie historię, stawiając bohaterkę w złym świetle, niestety. Obrazy mówią, iż zanim byli ona i on, a także dziecko, był ktoś inny. Odszedł, zamknęli go w więzieniu i do niej nie wrócił. Teraz jest z innym, łudząco podobnym do pierwszego, bo „pierwszy” wyraźnie wyznaczył wzorzec jej ideału mężczyzny.
Dziewczyna dopięła swego. Ma faceta, jakiego chciała i sielskie życie, ale… Na ołtarzyku schowanym za lustrem pali świeczki pod zdjęciami tamtego, więc chyba zmarł w więzieniu? Trudno powiedzieć. Zaraz, o dziecku w ogóle nie ma mowy, więc może nie „drugi” jest ojcem? Mamy więc niedomówienie bolące na jednego kaktusa, scenarzyści nie podpowiadają, czyje to dziecko? Czy ono też barwi jej życie bylejakością?
Drugiego kaktusa przyznamy za dysonans moralny postępowania dziewczyny i mętlik emocjonalny, jaki widzimy na ekranie. Jest oszustką krzywdzącą męża, który przypadkiem odkrywa, że ona jest wobec niego nieuczciwa. Klip w związku z tym wymusza na widzu współczucie wielowarstwowe, ale nie wiadomo komu współczuć i za co, bowiem:
- Być może zmarł jej „pierwszy chłopak”, rzewnie przez nią wspominany i ona cierpi? Mamy współczuć jej. Jemu chyba nie, bo był bandytą zamkniętym w więzieniu. Jeśli zamknęli go „za niewinność”, to jemy należy współczuć i jej razem.
- Być może zmarł jej „pierwszy chłopak”, ojciec dziecka, rzewnie przez nią opłakiwany i uświęcany na ołtarzu? Mamy współczuć jej i dziecku.
- Być może mamy współczuć krzywdzonemu „drugiemu”, którego ona nie kocha tak, jak kochała „pierwszego”? Mamy współczuć „drugiemu”, którego być może „wrobiła” w związek a dziecko nie jest jego?
- Być może mamy współczuć dziecku, bo zanim dorośnie, nie będzie miało rodziny? Mamy współczuć dziecku.
- Być może należy współczuć bohaterce szarego życia?
Słowem, widzimy mętlik i rozwarstwienie emocjonalne, chaos myśli i domysłów, a tego bardzo nie lubimy.
Sztuczność sytuacji
Trzeciego kaktusa trzeba dać za błąd logiczny autorki tekstu podważający sens całości i wprowadzający totalny chaos wypowiedzi. W tekście czytamy: „Bo przecież nie jest aż tak, byle jak”, z naciskiem na „NIE JEST”, czyli powinno być wesoło. A jednak z całości piosenki i klipu wynika zupełnie coś innego: „JEST BYLE JAK”.
Na bylejakość życia „z nim” narzeka bohaterka, być może nieświadomie oskarżając małżonka, ale sama też przyznaje się do winy. „Tak mało wiem, bo mało wiedzieć chcę” – „ma wyrąbane” na jego świat i problemy, egoistka, szumowina, prostaczka i zwykła chamka – feministki podobnymi określeniami nazwałyby faceta narzekającego na żonę, gdyby odważył się ocenić życie z nią jako „byle jakie”. O niej też tak możemy powiedzieć.
[www.youtube.com/watch?v=TRBCWWtysFU]
Każdy związek na początku jest zapatrzeniem i euforią typu: „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał!”. Potem przychodzi faza: „…i żyli długo i szczęśliwie”, czyli praca, dom, dzieci i tak w kółko, monotonia i „byle jak”? Ale zaraz, kto jest byle jaki, przecież każdy robi to, co do niego należy?
Określenie odnoszące się do prozy życia i nazywające je „byle jakim” jest niefortunne i obraża wszystkich rodziców starających się utrzymywać wciąż na powierzchni swoje rodziny. Za zbyt szerokie więc i bezmyślne obrażanie życia rodzinnego należy się piosence czwarty kaktus.
Podsumujmy klip: na ekranie „nastolatka” – niedojrzała kobieta – bawiącą się losem i… ludźmi z jej otoczenia. Widzimy żal „księżniczki” po stracie „księcia” umieszczonego w więzieniu. Ułożyła sobie życie z „klonem” swojej miłości idealnej i żali się, że z tamtym nie byłoby byle jak?! Otóż byłoby – domyślamy się, bo to ona jest byle jaka: rozkapryszona i zakłamana.
Przesłanie piosenki brzmi: „Ten facet sprawił, że moje życie jest byle jakie”, a powinno brzmieć: zanim znudzisz się swoim związkiem, sprawdź czy czasami sam/sama nie jesteś powodem monotonii i nudy. A może Ty jesteś toksyczna/ny, nie ona, nie on, nie ono? „Zmień się!” – metaforycznie powinna wołać Margaret?
Oglądanie klipa boli. Margaret napisała „Byle jak” byle jak, podobnie scenariusz do klipu i oskarża wszystkich w związkach, że „żyją na niby”. Przykro tego słuchać i oglądać oszustkę kręcącą się wokół własnej osi na klipie, zaprzeczającą samej sobie: „Jest byle jak” vs „Nie jest byle jak”, czyli polskie bla, bla, bla… smęty i utyskiwania.
Gdy znajdujemy sie w trudnych sytuacjach sami czesto nie wiemy co czujemy. Jest byle jak pusto bez milosci ale jest tez dziecko ktore sprawia ze troche sensu ma to zycie jej. Kocha ich obu dlatego czuje sie winna ze ivh oszukuje. Ale nie chce czekac na cos co moze nie wrocic i ma zamiar ulozyc aobie zycie jeszcze raz. Sama nie wie czego chce. Zaglubiona kobieta w takich a nie innych problemach.