Dzieci korporacji

Od lat wielkie i małe korporacje reprezentujące różne branże wchodzą na polski rynek pracy. Interesują się młodymi ludźmi nawet bez doświadczenia w pracy, aby ich przyuczyć i czerpać zyski z taniej siły roboczej, tańszej bynajmniej niż w USA i na Zachodzie UE. Rzucają im na przynętę ponad trzy tysiące złotych „na rękę” i zapraszają do biur. Trudno się oprzeć takiej pokusie, gdy alternatywą jest praca na czarno lub na śmieciówkach „za grosze”. Dzieci korporacji radzą sobie w tym świecie.

Namnażają się więc zawody, których nazwy z niczym się nie kojarzą ludziom spoza korpo, bo po pierwsze nie są polskie a po drugie nie ma ich odpowiedników w rdzennie polskich firmach. Nazwom tym i ich urokowi ulegają nie tylko młodzi Polacy: Product Manager, Customer Service Manager, Webmaster, Supply Chain Manager, Merchendiser, Project Manager, System Administrator, Team leader, UX manager czy UX designer. Jest wiele nowych stanowisk z różnych dziedzin działalności od pracy w handlu, w magazynach, po zarządzanie i IT, gdzie pracują bohaterowie książki pt. „Wielki ogarniacz pracy” – państwo Bukowie. Stała się ona impulsem do napisania tego felietonu, aby nazwać w końcu rzeczy po imieniu.

Pokolenie młodych ludzi zwerbowanych przez „korpo” lub „pseudo korpo” – polskie firmy wzorujące się lub przejmujące obyczaje korporacji – możemy swobodnie określić mianem „dzieci korporacji”. Tam stawiają pierwsze kroki, korporacje się nimi zajmują, wychowują, oswajają, uczą, karmią niczym matka i roztaczają przed młodymi świetlane perspektywy. Pokolenia 19-sto i 20-sto latków spotykają tam ludzi starszych od siebie o kilka czy kilkanaście lat z większym dorobek w pracy. Realizują się i służą pomocą młodzieży, ale też często przejmują ich styl zachowania, zapominając, że gdzieś tam w domu czekają małe czy dorosłe dzieci, żony, mężowie, bo atmosfera w korpo jest taka wciągająca w miasto, puby, planszówki itd.

Pierwsze kroki

Świeży odnośnie doświadczeń w pracy maturzysta, licealista lub student pierwszego roku, rozgląda się za możliwością zarobkowania. Widząc różne i ciekawie brzmiące ogłoszenia, postanawia zaryzykować, aby dorobić lub zarobić, zacząć karierę obojętnie jaką, byle nie siedzieć w domu. Po przyjeździe do wielkiego miast z prowincji chce jak najszybciej uniezależnić się od rodziców, rezygnując z ich materialnej pomocy, z którą wiąże się tzw. „kontrola rodzicielska”. „Jak będę zarabiał na siebie, nikt nie będzie się wtrącał do mojego życia i moich decyzji” – to ważny i dla wielu decydujący argument, aby skuteczniej szukać pracy. Od czego te poszukiwania zacząć?

Szybko dowiaduje się, że wiele zależy od dobrze napisanego CV, ładnego wyglądu i skromnej postawy podczas rozmów z potencjalnym pracodawcą. Wpisują do CV wszystkie swoje osiągnięcia, a że nie ma ich zbyt wiele, dodają zajęcia sportowe, udział w dziecięcych jeszcze zespołach, organizacjach, zajęciach pozalekcyjnych w liceum i technikum, „cuda na patyku”, aby tylko okazać się właściwą osobą do pracy na stanowisku, o którym w większości nie mają pojęcia, ale mogą przeczytać przed spotkaniem z „mitycznym szefem” lub właścicielem polskiej firmy.

Pierwsze kłamstwa w CV przełożą się na pozyskanie jakiejkolwiek pracy, bo ważne jest też, aby mieć co wpisać później. Zatem walczy się na początek o to, by „zahaczyć się” gdziekolwiek, aby po kilku miesiącach, gdy prawda wyjdzie na jaw, że nie odbierają jednak na tych samych falach co szef, mieć co wpisać do kolejnej „cefałki”.

Taki przypadek opisała Pani Buka. Udało jej się dostać pracę w korpo IT na stanowisko Project Managera, o którym niewiele wiedziała, ale uważała za szczyt marzeń. Gdy rozpoczęła pracę Pi-eMa, miała w zespole kilku ludzi: webmastera odpowiedzialnego za www, copywritera zajmującego się tekstami i grafika. Dostała od szefa zlecenia na wykonanie projektu strony www dla prywatnej firmy. Tak bardzo się przejęła, że szybko zorganizowała w kawiarni spotkanie zespołu, omówiła zadania i rozdzieliła je, aby następnie nurzać się w błogim lenistwie…

Duża rotacja

Pod koniec dwóch tygodni okazało się, iż Pani Buka sama musi wszystko zrobić. Podpięła się szybko do jakiejś strony z gotowymi szablonami www, wpisała tekst i powklejała grafikę, aby zdążyć na czas i nie dać plamy, bo rozmowa z klientem już rano w poniedziałek. Jej zespół zawiódł, nie dali rady, nie wyrobili się na czas… Ale dlaczego, przecież Buka zrobiła to byle jak, w panice, ale dała radę w jedną noc?

Wśród „dzieci korporacji” jest wielu bardzo zdolnych ludzi, ale oni dopiero uczą się „deklarowanego zawodu”. Skąd maturzysta ma znać HTML’a i CSS’a, Javę czy C++? Może znać podstawy, ale po doświadczenia przyszedł do korpo. Miał nadzieję, że ktoś się nim zajmie, ale nikt nie miał dla niego czasu. Podobnie inni członkowie zespołu kiwali głowami, że dadzą radę, PM cieszyła się bardzo, ale pierwszy wspólny projekt poniósł fiasko!? Nie do końca.

Dzieci korporacji

Reakcją szefa na postępowanie Pani Buki było awansowanie jej na „człowieka do specjalnych zadań” typu: „Gdy inni sobie nie radzą, wkraczasz ty!”. Tylko przez chwilę więc, jak pisze, mogła nasycić się pracą pozbawioną zupełnie wymagań. Bo przecież miała nadzorować zespół i wypoczywać…

Tak jest, dopóki ktoś nie tupnie nogą i nie zwolni tych nieudolnych lub nie zasugeruje im, że powinni sami to zrobić. Mimo że niewiele się nauczyli, to jednak będą mogli w następnym CV wpisać staż pracy. „Dzieci korporacji” bardzo wierzą w CV i częstą rotację, zmianę firm. Wychodzą z założenia, że nikt im nie robi łaski w zatrudnieniu, z ich CV każde korpo ich przyjmie.

Nie zdają sobie sprawy z faktu, że tracą czas, podporządkowując się zasadom życia i wartościom, które nie są ważne poza korpo. Żyją marzeniami a czas biegnie… Po pięciu latach pracy ludzie z zespołu Pani Buki zdążą zaliczyć po kilka fajnych firm, niestety, nikt ich tam niczego nie będzie uczył, jeśli sami nie zainwestują w siebie i nie odkryją w sobie pasji do zdobycia jakichkolwiek kwalifikacji zawodowych, fachu, specjalności.

Zarobki jako lubczyk

Mimo iż polska młodzież i brać studencka dopiero zaczyna się uczyć fachu w korporacjach lub firmach wzorujących się na korpo, ich zarobki są imponujące jak na polskie warunki. Firmy zachodnie płacą na starcie 3 i więcej tys. na rękę za miesiąc pracy plus ewentualne premie i nagrody, bonusy w rodzaju kart MultiSportu czy innych dodatków. Jeśli młody człowiek rozpoczął studia lub je kontynuuje zaocznie, ma na swoje wydatki i całkowicie może odciążyć rodziców. Jest w stanie pokryć wszelkie opłaty za studia i mieszkanie w wielkim mieście.

To wspaniale więc, że są takie korporacje w Polsce, bo dają naprawdę szansę wielu młodym ludziom, usamodzielniając pokolenia, ucząc odpowiedzialności za własną przyszłość.

Ups, no właśnie nie tak do końca. Sprawą pierwszą jest świadomość, że mimo wszystko są dla korporacji niemal darmową „klasą robotniczą”. Wystarczy porównać płacę minimalną na zachodzie i tajemnica wysokich stawek dla „dzieci korporacji” będzie jasna. Dla maturzysty zarobić 3 tysiące PLN na rękę na starcie to wyczyn nie lada, ale w przeliczeniu na dolary to minimalna płaca w USA czy krajach bogatego Zachodu UE. Pracownik sezonowy w Holandii potrafi miesięcznie zarobić ponad 1 tys. Euro, czyli więcej niż ludzie zespołu Pani Buki w polskiej korporacji.

„Dzieci korporacji” zarabiają dużo więcej za uczenie się zawodu w korpo niż ich rodzice z wieloletnim doświadczeniem dostają za wiedzę i doświadczenie. To oczywiście nie jest wina młodzieży, ale cen pracy. W polskich firmach praca jest tańsza także w złotówkach.

Dzieci korporacji

Korporacyjny bełkot

Studiujące „dzieci korporacji” zaczynając karierę w nowoczesnych warunkach, często rezygnują ze studiów, które nie idą w parze i nie wnoszą do ich pracy pożytecznych wartości. Co przelewa się i mocno wybrzmiewa w ich rozmowach podczas spotkań towarzyskich. Mało tego, młodzi bardzo krytycznie patrzą na kompetencje wykładowców uniwersyteckich i metody kształcenia, podważając ich wartość merytoryczną. Komentują na forach: „Dla tych ludzi czas się zatrzymał. Uczą z podręczników z 20 wieku i pożółkłych kartek z czasów swoich studiów.

Mają nieaktualną wiedzę i nie uznają internetu”; „To mi do niczego nie jest potrzebne! W dodatku za moje ciężko zapracowane pieniądze traktuję mnie jak persona non grata”; „Wielu profesorów robi łaskę, że odpisze na maila, bo nie potrafią”; „Studiujemy zaocznie, ale kadra ma nas w nosie, bo ustala godziny konsultacji dla nas rano, gdy pracujemy. Zupełny brak szacunku” itd. Taka postawa uczelni, gdzie wciąż rządzą stare programy nauczania, metody ich realizacji, a przede wszystkich „pachnące” stęchlizną feudalne stosunki poddaństwa, to skuteczny odstraszacz dla nowego rodzaju studentów. Chcą się uczyć, chcą studiować, ale najlepiej w weekendy: jak najkrócej i jak najprzyjemniej – bezboleśnie.

Tak wysokie wymagania wobec uczelni zupełnie nie idą w parze z wymaganiami stawianymi sobie. W pracy „dzieci korporacji” panuje wąska specjalizacja i zakaz wychodzenia poza swoje kompetencje. Nowi pracownicy korpo po ogólniakach nie posiadają żadnych kwalifikacji zawodowych i tak naprawdę niczego się nie uczą oprócz wykonywania poleceń, których często sami „nie ogarniają”. Poza wąską rzeszą specjalistów i w większości samouków z pasją pracujących w korpo reszta po prostu intelektualnie się uwstecznia. I naprawdę śmiesznie wygląda ich nadmuchane logiem firmy ego, gdy rozmawiają z klientami, nie rozumiejąc ofert, czyli tego, o czym mówią, rzucając w „łosi” (nieświadomych terminologii klientów) różnymi hasłami po angielsku, bezmyślnie, aby podwyższyć swoją rangę. W ten sposób demoralizują się i nie robią żadnego postępu.

Rezygnacja z marzeń

Fascynacja nowoczesnością, przynależnością do mitycznego „młodego zespołu w dynamicznie rozwijającej się firmie” zamyka oczy „dzieciom korporacji” na przyszłość. Nie wiedzą, nie kojarzą, że wymienione w pierwszym akapicie felietonu stanowiska przynależą do korpo i poza nimi nikomu nic nie mówią. Jeśli zatem przedstawiony przez Panią Bukę Pi-eM wypadnie z pracy, aby zrobić miejsce np. „kochance szefa”, może już nigdy nie załapać się na tego typu stanowisko w korpo.

Z czym pójdzie na kolejną rozmowę kwalifikacyjną do innego pracodawcy, kiedy zabraknie ogłoszeń typu: „Poszukujemy młodych, utalentowanych… na stanowisko PM”? Tej pułapki „dzieci korporacji” nie widzą i rynek pracy może ich kiedyś wrzucić do worka „robotników niewykwalifikowanych”. Dlaczego? Dlatego, że po np. 10 latach pracy już nie maturzysta, ale pracownik „pełną gębą” oprócz doświadczeń z pracy nie będzie miał żadnego wykształcenia.

Studia porzucił, bo przestarzałe i nudne a szef mu powiedział, że liczy się, co ma w głowie a nie papierki.

Szef jednak zmienił firmę… a „dziecko korporacji” zostało tak naprawdę bez zawodu i wykształcenia, które kiedyś było jego marzeniem. Wszak były maturzysta i student dostał się na studia, jednak po pierwszym semestrze przeniósł się na zaoczne, potem w ogóle nie było korelacji pomiędzy kierunkiem studiów a pracą w magazynie czy biurze korporacji, więc po się męczyć? Trzeba mieć czas dla siebie. Tak wówczas myślał były licealista, z zaciekawieniem maszerując z zespołem trzydziesto- i czterdziestolatków, zdziecinniałych kumpli z zespołu na piwo do popularnego pubu.

„Dzieci korporacji” niczym nałogowi gracze w karty, zachłyśnięci przynależnością do nowoczesnych kręgów i elit porzucają marzenia o studiach, kształceniu się a zupełnie podporządkowują schematom działań w korporacji. W sytuacji likwidacji stanowiska po latach pracy mogą zostać na bruku bez kwalifikacji lub ze znajomością tematów, które nigdzie poza korpo nie będą uznawane lub tak dobrze płatne w przeliczeniu z dolarów.

Dzieci korporacji

„Dzieci korporacji” w szkole średniej

Zachowania i przekonania te przejmują do swoich obyczajów nastoletni uczniowie techników i czasami też liceów. W klasach trzecich, gdy młodzież ma już prawo jazdy, rynek pracy głównie na czarno, otwiera się przed nimi na oścież. Zarabiając „wielkie pieniądze” w weekendy, zatrudniając się nieformalnie jako kelnerzy, dostawcy, kucharze, pomocnicy: murarzy, mechaników, monterów, rzemieślników różnej specjalności, znajdując często pracę u boku swoich rodziców, zaczynają wagarować miesiącami. Nie ma prawa nakazującego pełnoletniemu obywatelowi Polski siedzenie w szkole, podczas gdy tam gdzieś za rogiem, dwie ulice dalej, przepadają mu „w robocie” pieniądze.

„Dzieci korporacji” pracują wyłącznie dla pieniędzy i nie znają pojęcia lojalności, gdy w grę wchodzi zmiana pracy na lepiej płatną.

Podobnie jak studenci zatrudniani w korpo szybko przenoszą się na studia zaoczne, aby w końcu je porzucić, w ten sposób wielu techników i licealistów „odpuszcza” sobie naukę i chodzenie na zajęcia. Praca dorywcza w weekendy zamienia się często na pół etatu. Zdarza się, iż taki uczeń podczas lekcji wstaje nagle, bo szef dzwoni i szybko trzeba lecieć, aby odebrać lub dostarczyć towar, pomóc temu czy innemu pracownikowi itd. Tak, to dobrze, że jest praca a młodzież nie spędza czasu w podejrzanych spelunach, ale ciężko pracuje, odciążając domowe budżety. Jakkolwiek w końcowym efekcie traci przez to możliwość przyszłego awansu z racji braku studiów, do których podjęcia potrzebne jest świadectwo maturalne. A niestety coraz większa grupa techników nie planuje zdawania jej i ma w nosie wszelkie argumenty.

Pieniądze to autorytet

Dzieci korporacji są zaślepione zarobkami i wg nich klasyfikują ludzi. To zmienia uznawane wartości społeczne i więzi rodzinne. Na pierwszy ogień wszak idą rodzice. Jeśli zarabiają mniej niż dziecko – co dopiero zatrudnione w korpo – są w poważnych tarapatach, tracą autorytet. Na straconej pozycji stoją zatem pracownicy budżetówki zarabiający po 25 latach pracy połowę tego, co ich córka lub syn po ogólniakach. Rzecz jasna to pracownicy z pustymi głowami i bez żadnego zawodu (fachu), ale bardzo chętni do uczenia się zawodu. Problem w tym, że w korpo nie bardzo kto ma ich uczyć. Jako JeyeMy, PieMy itd. bez żadnych umiejętności, jak pisze Pani Buka, zarabiają pomiędzy 3-7 tys. PLN. Ludzie „biorący” mniej  niż oni nie mogą wzbudzać w nich szacunku.

Autorytet dzieci korporacji zyskują wyżsi w hierarchii i zarabiający więcej. Wiedza, umiejętności, kompetencje są dla DK (dzieci korporacji) pojęciami. Za to łykają anglojęzyczne terminy zasłyszane w pracy. Po zarobkach to najważniejszy wyróżnik ich przynależności do młodego i prężnego zespołu. Na trzecim miejscu znajdują się plusy zapisywane w CV – w cefałkach. Sam fakt podjęcia pracy w „ważnej na rynku korporacji” jest dla nich awansem społecznym. Nie zżywają się z nią jednak, bo prędzej czy później ktoś się zorientuje, że DK nic nie potrafi. Dlatego rzetelnie skupiają się na tworzeniu pozorów i skrzętnie prowadzą kampanię autoreklamy.

Wystawą samochwałek w postaci „lśniących” CV są portale typu linkedin czy goldenline, które w pierwszej kolejności odwiedzają headhunterzy lub potencjalni pracodawcy. Roi się tam od DK, spośród których może 10-20% potrafi samodzielnie wykonać np. jakieś zadanie w ramach stanowisk korpo. Pozostali naiwnie liczą na to, że korpo poświęci im czas i czegoś nauczy.

Dla starszych pracowników są jednak zagrożeniem, więc nie warto im w czymkolwiek pomagać. Ponadto ci starsi także mogą grać nieuczciwie, ukrywając faktu, że tak naprawdę też nie zdążyli się jeszcze nauczyć wykonywania swoich obowiązków na 100%. Owszem, całość LK (ludzi korpo) spotyka się po pracy w modnych pubach i u znajomych na wódce, aby pograć w planszówki, ale to w celu badania potencjalnego „wroga” – czytaj: rywala na stanowisko.

DK naprawdę wierzą, że cały świat, ich rodzice, rodzeństwo, ciotki, wujki, babcie, pragną „ogrzewać się w blasku ich wielkiej kariery” mierzonej zarobkami. Rodziny dają się na takie traktowanie nabierać, słuchając bełkotu terminów anglojęzycznych, które mają eksponować mądrość i fachowość DK…  Są naiwni i do bólu śmieszni w swoim napuszeniu. Nie rozumieją, że dla świata korpo są przeciętnymi niewykwalifikowanymi robotnikami a ich zarobki to „ochłapy ze stołu” pracowników tego samego szczebla na Zachodzie. Oczywiście jako społeczeństwo jesteśmy wdzięczni korporacjom za te ochłapy. Trzymamy też kciuki za kariery DK poza korporacjami.

Podsumowanie

„Dzieci korporacji” to prawdziwe „sekty ideologiczne” przejmujące na zasadzie implantów stylistykę funkcjonowania firm wraz z mentalnością, terminologią, stosunkami pracy i towarzyskimi. Jej członkowie mogą robić oszałamiające kariery, zarabiać krocie, świetnie się prezentować, ale żal tych, którzy obudzą się na bruku, bo korpo przeniosła się na Ukrainę lub do Chin. Co zrobią z kredytami jako robotnicy niewykwalifikowani, bez zawodu i żadnych umiejętności twardych, wyuczonego zawodu, z gromadką dzieci, którym trzeba będzie zapewnić wikt i opierunek?

Na zdobycie zawodu, uzupełnienie wykształcenia, matury, studiów będzie już za późno. Podobnie miejsca robotników za granicą będą obsadzone przez kolejne pokolenia młodych gniewnych, którym nauka w szkole i na studiach zupełnie nie odpowiadała. Bo po co się motać w szkolnych podręcznikach, jeżeli można wyżyć z pracy rąk.

Teraz najważniejsze dla młodych pokoleń są pieniądze i to nie jakieś teoretyczne, lecz zarobione. To dobrze, że nie kradzione. Gorzej, że w większości świat korpo funkcjonuje na zasadzie umowy i przymkniętych oczu na sterty kłamstw umieszczanych w cefałkach, gdy tak naprawdę garść specjalistów „ciągnie” niczym woły robocze ten cały bałagan mitycznych młodych dynamicznych zespołów nastawionych na rozwój.