WORD nie dla Kluczborka

Egzamin praktyczny na prawo jazdy w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Opolu to bariera nie do przejścia dla uczących się jazdy w Kluczborku – przynajmniej za pierwszym razem. W jednej z rozmów z egzaminatorem, która stała się anegdotą i nie wiadomo, ile w niej prawdy, można usłyszeć opinię, iż „Instruktorzy z Kluczborka przywożą kursantów na kawę do McDonalda lub na zakupy do Reala i to całe szkolenie”. Z pewnością opinie tego typu dotyczą także wielu innych szkół jazdy spoza Opola, gdzie są jedyni i nieomylni instruktorzy, ale przede wszystkim „najlepsi egzaminatorzy”. Przeciętny kursant z Kluczborka zdaje zatem egzamin praktyczny wielokrotnie.

WORD w Opolu jest postrachem kursantów z całego województwa i… monopolistą na rynku. Przed laty mieszkańcy Kluczborka mogli zdawać egzamin na miejscu. Komu to przeszkadzało?

WORD nie dla Kluczborka

Zdać egzamin za pierwszym razem to cud

– Jeżdżę od kilku miesięcy bez prawa jazdy, muszę jakoś dojeżdżać do pracy – przyznaje pani Małgorzata- a po raz piąty nie zdałam egzaminu. Za każdym razem egzaminatorzy wybierają mi jakiś inny powód, dla którego niby oblałam. Paradoksalnie już przed wjazdem do WORD-u po egzaminie ponoć nie zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, a był tam pieszy wychodzący na pasy i widać było czubki jego butów na krawędzi chodnika, ponoć. Za trzecim razem oblałam, ponieważ właśnie w tym miejscu się zatrzymałam i pozwoliłam przejść pieszej. Egzaminator, inny niż poprzednio, twierdził, że niepotrzebnie zatrzymując się spowodowałam zagrożenie dla aut jadących za mną…
-Dla mnie egzamin skończył się na placu WORD-a. Kiedy już wróciłam po egzaminie, egzaminator oświadczył, że w pewnym momencie podczas wyprzedzania nie włączyłam kierunkowskazu, a byłam pewna że to zrobiłam, bo zawsze włączam.
Koszmar przeżywa każdy, kto zdaje egzamin przed „największymi” autorytetami jazdy w Opolu. Czy to się kiedyś zmieni? Oczywiście można się odwoływać, ale po pierwsze jest ten następny raz, kiedy poprawiamy, po drugie zaś czas oczekiwania na rozpatrzenie odwołania to jawne pogwałcenie praw konsumenta. Niby egzaminy są nagrywane, a jednak powołać się na nagranie nie można, ponieważ może się zdarzyć, że nagranie „skasowało się”.
– Podczas mojej trzeciej próby zdania egzaminu- mówi pani Katarzyna- jechał za mną mąż. Starszy pan egzaminator wciąż stukał w obudowę palcem i prawdopodobnie pośpieszał mnie. W końcu w samym rynku, kiedy już miałam kończyć egzamin, zgasł mi silnik. Bez żadnego tłumaczenia egzaminator kazał mi przesiąść się i oblał mnie. Jeżdżę od dwóch miesięcy, wykupiłam dodatkowe jazdy, na różnych autach i tak się złożyło, że ani razu nie zgasł mi silnik, nigdy. Byłam załamana, ale prawdy dowiedziałam się dopiero w domu, od męża. Widział on, stojąc za mną na rynku w Opolu, że zanim zgasł mi silnik, pojawiły się światła stopu. Czyżbym pomyliła pedał gazu z hamulcem? Ja na pewno nie wcisnęłam hamulca, ale nie jest wykluczone, że zrobił to „zniecierpliwiony” moją jazdą szacowny starszy egzaminator.

Z kolei inny egzaminator powiedział pani Ani już na placu WORD-u, że niestety jej dynamika jazdy nie była w normie. Trudno to wyczuć kursantowi, wszak w mieście obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, zatem nie ma po co się śpieszyć, kursanci są z reguły ciężko przerażeni i nastraszeni przepisami. Na kursach i w trakcie jazdy przepisy to świętość, wszelkie ograniczenia i znaki drogowe ustawione na jezdni to dla kursanta świętość także podczas egzaminu lub szczególnie wtedy. Jeżeli jest tak, że zdający przejedzie cały egzamin i na koniec okazuje się, że nie zdał, to wręcz nieuczciwe i podejrzane, karalne zachowanie egzaminatorów. Jedna ze zdających osób dowiedziała się na koniec, że przekroczyła gdzieś tam podwójną linię ciągłą, czego zupełnie nie pamiętała i nie można tego zweryfikować z nagraniem.

Teoretycznie zwierzchnik egzaminatorów WORD-a przyjmuje skargi, ale co z tego, jeśli działania egzaminatorów nie zmieniają się. W zasadzie nie wiadomo, jak jechać, aby zdać. Jedni jeżdżą pewnie, szczególnie młodzi mężczyźni, niektórzy zdają nawet za pierwszym razem, ale jest potężna grupa „oblewana” przez egzaminatorów, dla których ta dobra jazda graniczy z brawurą, a tego nie mogą „puszczać bokiem”. Z kolei w większości kursantki jadące wolniej i mniej brawurowo z natury są „oblewane” za bardzo słabą dynamikę jazdy. Rok temu jechałem za bardzo dobrym autem prowadzonym przez świeżo upieczoną kursantkę. Mimo że miała „czym depnąć” poza miastem trzymała się maksimum 70 km/h. oczywiście tamowała ruch. Na stacji benzynowej dowiedziałam się od niej, iż taki sposób jazdy preferował jej instruktor, więc ona tak jeździ. Po roku jazdy już pewnie tego nie pamięta i przezwyciężyła strach, ogorzała w jeździe, z pewnością poza miastem swoim świetnym autem nie jeździ teraz już tak wolno. To jednak jest proces długotrwały i dobrze, że odwaga przychodzi z czasem, a z kursu pamięta się, że zawsze trzeba najpierw myśleć, potem rozpędzać się. Z kursów także pamięta się, że za każde przewinienie zawsze to kierowca może zostać pociągnięty do odpowiedzialności, ponieważ to on powinien dostosować sposób jazdy do warunków jazdy, nie odwrotnie.

Każdy kursant ma swoje wyobrażenia o jeździe. Instruktorzy w Kluczborku nie różnią się niczym innym od tych w Oleśnie, Sieradzu czy Częstochowie. Wszyscy nauczają podstaw jazdy i wiadomo, iż nie mogą odpowiadać za styl jazdy kursanta, kiedy już nie siedzą obok niego, trzymając nogę w pogotowiu na hamulcu, na wszelki wypadek. To jednak, co się dzieje z kursantami podczas egzaminów w Opolu, to jawna hucpa i dyskryminacja. Teoretycznie egzaminator wsiadający do auta nie wie, który to raz zdaje egzamin kursant, a jednak w praktyce każdy dobrze wie i nieformalnie jeszcze pyta się egzaminowaną osobę: „Który raz pani zdaje?” A potem w myślach układa dla niej pytania i kwituje także: „Jak na drugi, trzeci raz, to ta pani za wolno jedzie i za mało się stara. Trzeba oblać”.

Ocena jazdy egzaminacyjnej nie powinna być subiektywną opinią egzaminatora i w tym kierunku miało iść ocenianie. Na każdego kursanta można znaleźć paragraf i uzasadnienie, dlaczego to niby ten pan, a może tamta pani ma nie zdać. To przecież nie tak miało wyglądać. Jeżeli na przykład faktycznie podczas egzaminu kursant drastycznie zbliży się do podwójnej ciągłej lub zgaśnie mu silnik, to przecież nie stworzył on żadnego wielkiego zagrożenia dla innych uczestników ruchu. Jest wiele przypadków bowiem kierowców doświadczonych, którym na skrzyżowaniu gasną silniki i nic się nie dzieje z tego powodu. Raz byłem nawet świadkiem, jak pani, kierowcy małego auta zgasł silnik przed samym wjazdem na parking na dość ruchliwej jezdni. Stojący za nią kierowca TIR-a i spora kolejka innych kierowców wcale nie przejęła się losem kobiety nie potrafiącej załączyć silnika. Co zrobili? TIR ruszył z prawej strony omijając „zawalidrogę” po… chodniku, a inni kierowcy samochodów osobowych podążyli za jego przykładem.

Kursanci, osoby zdające egzaminy, wykładające ogromne przecież kwoty na naukę jazdy, powinny zdawać, jeśli jeżdżą zgodnie z przepisami, nawet wówczas, jeśli egzaminatorowi w danym dniu i określonym samopoczuciu wydaje się, że „ta pani jeździ za wolno”. Z kolei egzaminatorzy notorycznie oblewający za to samo przewinienie, np. zaduszenie sinika na skrzyżowaniu, powinni zostać zwolnieni z pracy, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, iż sami są sprawcami tego zagrożenia. Szczytem chamstwa i głupoty egzaminatora jest przypadek z kursantem, kiedy w trakcie egzaminu nakazał kursantowi wjechać w ulicę jednokierunkową, a następnie ustawić się do skrętu w lewo. W tym wypadku w Opolu auto kursanta powinno zająć miejsce przy lewej krawędzi jezdni przed skrętem i tak też to zrobił kursant. Egzaminator jednak oblał go za ten manewr, twierdząc, iż to jest ulica jednokierunkowa „przechodząca w dwukierunkową” i powinien ustawić auto blisko lewej osi jezdni. Kursant skonsternowany nie wiedział, co ma powiedzieć, ale kolejnego dnia przyjechał ze swoim instruktorem na tę efemeryczną ulicę i instruktor potwierdził, że manewr podczas egzaminu wykonał prawidłowo, a egzaminator strzelił poważnego „samobója”.

Można odnieść wrażenie, iż egzaminatorzy WORD-a „oblewają” kursantów z byle powodu, ponieważ wiedzą, iż mają za sobą po pierwsze takie przepisy, które dają im pole do własnej, „jedynie słusznej interpretacji”, a także po drugie mają za sobą szefa, który owe przepisy lub sposób ich interpretacji przez egzaminatora zatwierdzi. Klient, kursant, jeśli chce zdać, to nie musi jeździć dobrze, wykazać się wiedzą i przezornością, nie musi znać przepisów, ale musi statystycznie dobrze wypaść. Co to oznacza? To proste, jeśli będzie zdawał jako pierwszy konkretnego dnia, a egzaminator ma zaplanowane np. 90% oblanych, to z pewnością nie zda. Jeśli zdaje tego dnia jako ostatni, to ma większe szanse, że egzaminator wykorzystał już limit oblanych i wówczas, choćby nie miał pojęcia o jeździe, zda. Niektórzy egzaminatorzy planują sobie dzień w ten bowiem sposób: „Dzisiaj puszczam tylko dwie osoby i to będą te dwie, które zdają po raz szósty, resztę oblewam”. To sposób myślenia poniżający dla kursantów, tak samo jak odpytywanie na placu: „Jak się mierzy poziom oleju?” Kursant odpowiada wyuczoną formułkę: „Bagnetem”. „A jak się uzupełnia poziom oleju?”- dopytuje egzaminator. Konsternacja, tego nie było w odpowiedziach, kursant w końcu odpowiada nieśmiało: „W serwisie?” „Nie”- stanowczym i groźnym tonem odpowiada egzaminator. W końcu kursant podchodzi do silnika, przygląda się urządzeniu, bo egzaminator czeka nadal na prawidłową odpowiedź, więc wypala: „Trzeba wyciągnąć bagnet”. „Niestety, proszę poczytać i zgłosić się do poprawki”. Cóż, kursant był kiedyś w serwisie i z współmałżonkiem wymieniali olej, widział więc, jak to się robi w serwisie… Jak potem wrócić do domu i przyznać się, że na egzaminie nie wsiadło się nawet do auta i nie wyjechało z placu? Jak dojść do siebie podczas spłacania kredytu na naukę jazdy i wspominaniu „bagnetu”?

Restrykcyjność i prawdę o niej wobec kursantów z Kluczborka, i nie tylko, można udowodnić analizując zestawienia zdawalności WORD-a. To dobrze, że jest ktoś, kto nie pozwala otrzymać prawa jazdy zupełnym ignorantom, którzy nie rozróżniają prawej od lewej strony jezdni, przychodzą na egzamin pijani lub jadą jednokierunkową pod prąd. Większość oblewanych jednak szczególnie kursantek to wynik jednak braku doświadczenia w jeździe. Nie można nabrać doświadczenia z kolei, jeśli nie ma się prawa do jazdy własnym autem. Mamy więc kwadraturę koła: nie można zdać bez pewności siebie, a tę nabywa się z czasem, nie można nabierać doświadczenia, jeśli jeździ się tylko w szkole jazdy. Pora, aby zrozumieli to egzaminatorzy i rozdzielili błędy kursantów wynikające z braku doświadczenia od błędów powodowanych ignorancją, błędy, które pytany kursant potrafi natychmiast zauważyć i je poprawić, od błędów wynikających z nieuctwa.

Artykuł powstał: Kluczbork, 28.08.2008 r.