Syndrom Smudy u Anastasiego

Trwa finał Ligi Światowej w Argentynie. Wczoraj siatkarze Rosji „przysnęli” i prowadząc 2:0 z Kanadyjczykami, przegrali 2:3. A przecież są mistrzami olimpijskimi i dwa dni temu wygrali gładko z Brazylią 3:1. Jak wyjaśnić tę wpadkę, bo gdzie Kanadzie do Rosji czy Brazylii? Cóż, zobaczymy dzisiaj wieczorem, jak poradzi sobie Kanada z Brazylią i wówczas wyciągniemy wnioski. W każdym razie tegorocznymi faworytami są Brazylijczycy, Włosi, Rosjanie. A może będzie niespodzianka i Kanada wejdzie do finału? I pomyśleć, że rok temu LŚ 2012 wygrali Polacy…

Od roku polska reprezentacja siatkarzy nie radzi sobie w ważnych spotkaniach i gra słabo nawet w wygranych meczach. Nie można zauważyć stabilnej formy pozwalającej na wyrównaną grę, jest sinusoida, są zrywy i czasami heroiczne pogonie za wynikiem. Obraz gry i taktyczne rozłożenie sił w kadrze nie przedstawia się najlepiej, jakby na boisko wchodzili zupełnie inni zawodnicy niż rok temu. Sygnałem do zmian była zupełna porażka drużyny na turnieju olimpijskim, ale trener Andrea Anastasi zapadł na ciężką chorobę trenerską, jaką jest „syndrom Smudy”.

„Cała Polska jest w reprezentacji” – to chwytliwy slogan marketingowy sprzedający Polakom marzenia o sławie i jednoczące nas, kibiców przed wielkim wydarzeniem, jakim były fianły Euro 2012. Rozgrywane na polskiej (i ukraińskiej) ziemi mecze miały napawać nas dumą i budować ducha walki u zawodników. Owszem, w odniesieniu do widzów, kibiców, fanów, spełniły się w całości. Gorzej z reprezentacją. W krytycznych sytuacjach, gdy kadra sobie nie radziła,

Franciszek Smuda

Franciszek Smuda – zdenerwowany, piłkarze nie grają „jego gry i taktyki”

zobaczyliśmy, że gra bez trenera. To właśnie ów „syndrom Smudy”, trenera, który scedował odpowiedzialność za wynik i taktykę na zawodników. Przy wielu okazjach wydawało się konieczne przeprowadzenie zmian na boisku, ten i ów sobie nie radzili, lecz trener nie reagował. Prawdopodobnie, a może na 100%, doszło do starcia autorytetów i trenerski przegrał. Skoro ma się w kadrze trójkę ligowych mistrzów Niemiec i innych „super piłkarzy” wychowywanych na co dzień przez znakomite firmy, cóż, trzeba ich słuchać. W tym słuchaniu jest cień racji, ale nikt nie jest ślepy: skoro nie idzie, piłkarze nie grają tak, jak trener to wcześniej z nimi ustalał, co rusz zawodzą, trzeba racjonalnych i drastycznych posunięć.

„Syndrom Smudy”, trenera solidnego i ciężko pracującego, osiągającego znakomite wyniki ligowe, noszonego na rękach przez kibiców, pozostał w kadrze Waldemara Fornalika i zaraził także jego. Nie ma zwycięstw, gra się „nie klei”, zawodnicy nie tworzą drużyny, jakiejś namiastki monolitu, ale trener idzie w zaparte i przegrywa mecze eliminacyjne do mistrzostw w Brazylii. Niestety, ten sam syndrom, ta sama choroba dotyka reprezentacji siatkarzy. Odpowiedzialność za brak wyników, a przede wszystkim za krok do tyłu, ponosi trener Andrea Anastasi, ponieważ miał wiele miesięcy na przemyślenia i mecze tego sezonu kadry mogły wyglądać inaczej. Jako kibice odnosimy wrażenie, iż to nie on rządzi kadrą a… Marcin Możdżonek – kapitan? W przypadku kadry piłkarzy Smudy i Fornalika, wiemy, do czego doprowadziły rządy Jakuba Błaszczykowskiego – kadra spadła na najniższe miejsce w rankingu FIFA. Przykro o tym mówić, można mieć podejrzenia o to, że właśnie kapitan reprezentacji, świetny piłkarz, owszem, ale może za bardzo sam chce (chciał) błyszczeć? Czy z kadrą siatkarzy będzie tak samo, czy Marcin Możdżonek błyszczy i z najlepiej blokującego zamienia się w najlepiej atakującego z pożytkiem dla kadry? W meczu z Bułgarią, Polacy przegrali z… Sokołowem, doskonałym Bułgarem, który sprawdzał się na odbiorze, na zagrywce i w ataku. Czy mamy takiego siatkarza w kadrze, skoro są w niej najlepsi? A może trzeba kogoś dowołać? Rok temu naszym asem był Bartosz Kurek…

Andrea Anastasi

Andrea Anastasi – załamany, drużyna popełnia juniorskie błędy

Siatkarze to nie piłkarze i zawsze byli zdolni do wielkich czynów, potrafili zachowywać się profesjonalnie i dawać z siebie wszystko. Od blisko roku zaczyna im brakować na boisku „tlenu”, a przecież nie muszą biegać tak jak futboliści. Mecze świadczą o tym, że są braki kondycyjne i techniczne, zespół sprawia wrażenie nieogranego ze sobą, a podania rozgrywającego  są zbyt czytelne dla rywali. Fatalnie funkcjonuje blok, ale „największą tragedią” jest zagrywka i atak. W odniesieniu do serwisu siatkówka przypomina nieco tenis. Gra się tam wg zasady, że serwujący zawodnik na 100% musi, podkreślam, musi wykorzystać swój serwis do wygrania gema. W siatkówce każda akcja zaczyna się od serwisu, a nasi siatkarze w większości nie potrafią skutecznie serwować, odrzucać od siatki, rozrzucać rywali po boisku, kazać im się męczyć, aby oddali darmową piłkę. Atak, cóż, od dawna nie mamy „armat” w drużynie narodowej. A może mamy, lecz trener ustawia największe z nich na pozycji przyjmujących? Gdyby tak Bartosz Kurek zastąpił Zbigniewa Bartmana i podjął się roli atakującego, skoro nie ma w lidze odpowiedniego zawodnika, a Bartman ostatnio nieco bezmyślnie ewidentnie wali „głową w ścianę”?

Waldemar Fornalik

Waldemar Fornalik –  „Czy ktoś mnie słyszy?”

Od myślenia i ustawiania zespołu jest trener Andrea Anastasi. Męczy mnie jego bezradność i ostatnio nadpobudliwość. To znaczy, rozumiem, że denerwują go słabe zagrania zawodników i ignorowanie poleceń podczas meczu, jednak obserwując go czasami, mam przebłyski deja vu: „widzę niemoc kadry piłkarskiej biegającej bez składu po boisku i zatroskanego trenera Smudę (także Fornalika), którzy nie mają planu B i zupełnie odwagi, aby cokolwiek zmienić”. W tym znaczeniu bardziej przypominają mnie, kibica, bez jakiegokolwiek wpływu na mecz i dzianie się na boisku. „Syndrom Smudy” to choroba czyniąca z trenera kibica i martwię się, aby właśnie na mistrzostwach Europy w siatkówce mężczyzn rozgrywanych w tym roku w Polsce nie zobaczyć Andrei Anastasiego jako jeszcze jednego kibica. Wówczas kadra nie będzie miała żadnych szans na wygraną, a my, kibice, nie będziemy mieli satysfakcji, że ci, których podziwiamy, robią postępy.

Pamiętam jeden z młodzieżowych zespołów muzycznych, trzy gitary, organy i dwójka wokalistów. Dawali koncert na pikniku miejskim. Po pierwszej piosence podszedł do nich dyrektor szkoły muzycznej, „człowiek orkiestra” znający i grający na każdym instrumencie, wychowawca wielu tego typu zespołów. Wziął na stronę basistę i powiedział mu: „Gitara basowa, chłopcze, to linia rytmiczna piosenki, ma być tłem dla pozostałych instrumentów, tym bardziej że brakuje wam perkusji. Nie dość, że grasz etiudy z mnóstwem ozdobników, niemal solówkę i pomyliły ci się gitary, to jeszcze pogłośniłeś swój instrument, aby słuchacze słyszeli tylko ciebie i czasem nie przegapili twojego talentu. Jeśli nadal tak będziesz grał, zagłuszając zespół, zupełnie ignorując go, ludzie nie wytrzymają tego bełkotu i pozatykają uszy”. Po czym odszedł. Gdyby był liderem tej grupy, założycielem, kierownikiem, wymusiłby na basiście odpowiednie zachowanie. Niestety, młody człowiek nie musiał go słuchać, to on założył ów zespół i on nim rządził.  Po drugiej piosence słychać było gwizdy, a podczas trzeciej ludzie zaczęli rzucać w stronę sceny pomidorami, frytkami i co kto miał pod ręką. Czwartej piosenki zespół już nie zagrał i też nigdy więcej nie został zaproszony na żaden piknik. Dopiero po roku członkowie zespołu zrozumieli, dlaczego nikt nie chce ich słuchać – a raczej słuchać basisty.  Założyli zespół bez niego, dobierając skromniejszego basistę. W każdej drużynie znajdzie się taki „basista”, który pragnie liderować i za wszelką cenę „wyrastać ponad tłum”. Problem w tym, że czasami jest to geniusz, a innym razem po prostu egoista. Rolą trenera jest go uświadomić, że nie gra tylko dla siebie, ale dla całej reprezentacji. „Syndrom Smudy” to choroba bezsilności i przyzwolenia, aby piłkarze decydowali o tym, jak grać i kogo powołać do drużyny, kogo wpuścić na boisko, a kogo i kiedy z niego zdjąć.