Cookie, popularnie: ciasteczka, to potencjalni „podglądacze”, szpiedzy wysyłani przez wydawców stron www do komputerów internautów, aby ich… szpiegować! Ostatnio mamy niemal inwazję wyskakujących okienek informujących o polityce cookie stosowanej przez właścicieli – wydawców stron www.
Bardzo możliwe, że cookie to przyszłość rozwoju „czarnej strony” sieci, dzięki którym ktoś pozna nasze najbardziej skrywane tajemnice. Ale póki co, cookie to zwykłe śmieci zalegające serwery i dyski twarde. Są to z reguły pliki tekstowe zapisywane na naszych dyskach w momencie, gdy wchodzimy (otwieramy) na którąś ze stron www. Takie mini informatory, dzięki którym można niektóre elementy tychże stron zobaczyć offline, ale przede wszystkim są pożyteczne w momencie ponownych odwiedzin tej samej strony. Z drugiej strony można powiedzieć, iż cookie to nasz identyfikator właśnie na tej stronie i dzięki temu serwer docelowy rozpoznaje nas jako „znajomego już użytkownika”. Cookie odgrywały ogromną rolę w początkach internetu, gdy pozwalały na choć minimalne, ale jednak, szybsze ładowanie się stron www. Gdy tworzyłem swoją pierwszą stronę www, zalecane było, aby nie „ważyła” więcej niż 50 kB. Czas leci, mój komputer wówczas miał procesor taktowany zegarem 100 MHz, a twardy dysk miał pojemność calutki, wymarzony 1GB… Teraz breloczki reklamowe z pendrive’ami mają po 16GB.
Dzięki cookie możliwe jest zbieranie informacji o klientach, ich częstotliwości odwiedzania danej strony wskazanego serwisu, asortymentu towaru. Dane tego typu mają zwykle charakter statystyczny i dla zwykłego internauty nie muszą być atrakcyjne. Jednak gdy w grę wchodzą wielkie pieniądze i koncerny wydawnicze żyjące z reklam, sprawa może przybierać znacznie bardziej wyrafinowane oblicze. Gdyby jeszcze wydawcy znali numery IP internautów i stojących za nimi użytkowników, choćby przybliżone grupy wiekowe, zawodowe… No, uzyskaliby broń strategiczną, dzięki której ich oferta handlowa – np. sklepów www – mogłaby być bardziej skuteczna. Zwielokrotniliby swoje dochody.
Jakby na drugim końcu (może na pierwszym?) tego szeregu zainteresowanych potencjałem nabywczym rynku stoją reklamodawcy i firmy reklamowe. Pracują oni nad takim algorytmem sprzedaży reklam na konkretnej witrynie www, aby trafiać w sedno sprawy i nie tylko zachęcić do kliknięcia w banner, ale mogą wpływać na późniejsze reakcje klienta. Przez cały czas zachęcają go do zakupów – to „oczywista oczywistość”. Aktualnie potrafią się wpasować tematycznie, pojęciowo do tematyki strony www, poszukując na niej słów kluczowych. Gdy jednak znajdzie się bogaty klient, bez względu na treść strony, potrafią wyświetlać reklamę tego właśnie reklamodawcy. Nie jest prawdą, że dostosowują się klienta, analizując jego cookie, czyli preferencje przeglądania, jeszcze nie. Ale co by było, gdyby mogły dopasować się do jednostkowego użytkownika i „razić w oczy” tym, na co ten jest „uczulony”, czyli ma ochotę na???
Póki co możemy włączać i wyłączać cookie, a także czyścić pamięć podręczną przeglądarek, np. Chrome, aby nikt nas nie podglądał…