Zaplątani

Bajka/dramat/2010
Reżyseria: Glen Keane, Nathan Greno
Scenariusz: Josann McGibbon, Sara Parriott

Uwaga: recenzja zawiera elementy fabuły lub zakończenia filmu

Nathan Greno, reżyser „Zaplatanych”, „maczał palce” w projektach: „Piorun” (2008), „Rodzinka Robinsonów” (2007) i „Mój brat niedźwiedź” (2003). Z kolei scenariusz do bajki współtworzyli J. McGibbon i S. Parriot (min. „Uciekająca panna młoda” – 1999). Słowem autorami filmu wyprodukowanego przez wytwórnię Disney’a stali się ludzie sukcesu i to zobowiązuje.

Początek baśni jest standardowy. Dawno temu było sobie królestwo. Rządziła nim bardzo szczęśliwa królewska para, rodzice malutkiej córeczki Roszpunki. Niestety, zła wiedźma Gertruda któregoś dnia porwała dziecko i w królestwie nastał ogromny smutek. Poszukiwania Roszpunki spełzły na niczym. Król i królowa nie zapomnieli jednak o córce. Co roku w dniu jej urodzin zapalali tysiące lampionów – baloników puszczanych w niebo (azjatycka tradycja w Zaduszki). Zniknięcie córki było dla nich ciosem, z którym nigdy się nie pogodzili.

Flynn i Roszpunka

Tymczasem zła wiedźma zamknęła się wraz z Roszpunką w wieży i podając się za jej matkę, opiekowała się nią. Dziewczynka nie wiedziała, że jest wykorzystywana do regeneracji siła witalnych jędzy. Włosy Roszpunki miały cudowną moc, odmładzały jej nieprawdziwą „matkę”, dzięki czemu Gertruda cieszyła się młodością (nieśmiertelnością?). Gertruda wychowywała dziewczynkę w kłamstwie i nieświadomości. Nie zmieniła Roszpunce daty – dnia urodzin i co roku wspólnie je obchodziły. Nastoletnia Roszpunka zaczęła marzyć o wyrwaniu się z wieży, aby sprawdzić w swoje urodziny, co to za światełka są na niebie? Nie miała pojęcia, że w ten sposób to rodzice ją opłakują.

W przeddzień swoich -nastych urodzin Roszpunka przebiegle poprosiła „matkę”, aby przyniosła jej prezent urodzinowy. Zdobycie go miało zająć opiekunce trzy dni. Dziewczyna planowała ucieczkę z domu do wielkiego i nieznanego świata. Gdy została sama, do wieży przyszedł, a właściwie wdrapał się na/do nią/niej pewien młodzieniec o imieniu Flynn… Wychowana w przeświadczeniu, iż ludzie chcą ją zabić Roszpunka, niestety, nie jest miła dla chłopca. Wali go na oślep patelnią, krępuje i upycha w szafie, aby potem kilka razy nieświadomy młodzieniec wypadał na twarz stamtąd, robiąc sobie krzywdę, nabijając siniaki itp. – w tych momentach pojawiają się pierwsze salwy śmiechu w kinach – czy przemoc może bawić? Po wielu perypetiach…

Wieża...

Ogólne wrażenia

Scenarzyści przesadzili, ponieważ z pięknych  włosów o cudownych właściwościach zrobili wyciąg linowy na dość wysoką wieżę – czy to nosi znamiona parodii? Roszpunka wciągała włosami  „matkę” – czyli długość włosów równała się wysokości wieży. Później jednak Roszpunka zjeżdża na ziemię, posługując się swoimi włosami, czyli długość włosów równała się dwie wysokości wieży. To musi być parodia.

Roszpunka potrafiła włosami strzelać jak batem, używać ich jako sznura do „oplatania” i wiązania ludzi, pokonywała dzięki nim przeszkody i przepaście, huśtała się, a także stosowała je jako dźwig. W którymś momencie okazało się, iż włosy te miały moc leczniczą, przedłużały życie, młodość i leczyły rany. Po obcięciu traciły swoją moc… Ale potem okazało się, że także i łzy Roszpunki mają nadzwyczajną moc… Jedna cecha nadludzka to mało? Scenarzyści nie przemyśleli tego do końca.

Kreacja Flynna to także niewypał. Jest to zwykły prostak,  w dodatku złodziej, czyli przestępca. W amerykańskich produkcjach często gęsto pojawia się motyw przestępcy, który pokazywany w sposób sympatyczny, ma wzbudzać sympatię widzów. Flynn wzbudza raczej litość. Nie przechodzi w bajce przeobrażeń, bo nie jest główną postacią. To przede wszystkim osiłek z rozumem jak orzeszek. Jest kontrastem in plus dla swoich kompanów. Są to szumowiny, bandyci i przestępcy, mordercy i oprawcy, których przerysowano, nadając im po pierwsze cechy olbrzymich wzrostem półgłówków, po drugie rysując ich jako postacie z defektami (bez oka, bez ręki), aby Flynn „wyglądał na normalnego złodziejaszka” wśród anormalnego marginesu społecznego. I po co to, czy nie mógł to być po prostu chłopiec spacerujący po lesie z koszem na grzyby? No, ale czy wtedy można byłoby poszczuć go koniem-psem, bo pojawia się taka postać właśnie?

Przez pierwszą część bajki wydaje się, iż scenarzyści nie planowali uczynić z Flynna postaci pozytywnej lub przyszłościowej, postaci numer trzy na scenie (obok Roszpunki i Gertrudy). Świadczy o tym sposób traktowania go przez Roszpunkę. Panienka, bojąc się go, najpierw obezwładnia młodzieńca, kilkakrotnie bije go i wciska do szafy, z której on wypada na złamanie karku. Podobnie jego upadki z fotelem na twarz sprawiają wrażenie okrutnych, ale to nie dziwi i nie porusza widza, ponieważ odbiera Flynna jako pospolitego przestępcę, któremu takie cięgi się należą. Później jednak postać ta zamiera na ekranie z wyszczerzonymi z radości zębami, a jego losy autorzy związują z Roszpunką i jej przyszłością. Jest to zabieg nieuzasadniony, mimo iż chłopak staje się potem ofiarą podstępu wiedźmy.

Roszpunka opuszcza wieżę...

Postać wiedźmy Gertrudy porywającej i przetrzymującej dziecko w wieży może budzić kilka różnych skojarzeń, negatywnych. Dokładnie tak samo, aby uchronić córkę przed złym otoczeniem, postąpił „Potwór z Amstetten” – można o tym poczytać w -> Gazecie Wyborczej – pierwsze złe skojarzenie. Jest to psychopatyczna kobieta żądna stawiania na swoim. Gwarancją jej szczęścia są włosy Roszpunki i to ona jest ofiarą złej „matki” porywaczki. Od dziecka wmawia „córce”, że ludzie są źli i lepiej nie wychodzić z domu (wieży), bo mogą ją „pożreć” – metafora? Poza pragnieniem i potrzebą korzystania z leczniczych właściwości włosów Roszpunki Gertruda nie ma przymiotów wiedźmy, na przykład nie potrafi czarować, rzucać uroku czy ważyć trucizny, nie potrafi też latać na miotle… Pasożytuje na Roszpunce jak tasiemiec na układzie pokarmowym.

Film jest reklamowany jako komedia i musical

Ustalmy więc: król i królowa – kochający i nieszczęśliwi ludzie; Roszpunka – porwana, okłamywana, wykorzystywana, nieszczęśliwa; Flynn – idiota potrafiący jedynie kraść i uciekać przed strażnikami, kolesiami, koniem-psem; Gertruda – nieszczęśliwa starzejąca się kobieta, która jest zła z natury – z kogo więc należy się śmiać? Z konia-psa? Tak, z konia sadysty, który przypomina ogiera sir Shreka. Czy zrobienie z konia głównej postaci komediowej wystarcza? Jest to koń – bestia o cechach psa i wilka w jednym. Czy to w ogóle może być śmieszne, że koń ściga Flynna przez cały film z powodu diademu skradzionego z zamku? Do czego w ogóle potrzebny był wątek z kradzieżą, czy Amerykanie nie potrafią bez kradzieży, noży, krwi… Czy to jest dzieciom potrzebna. Bracia Grimm dość często przelewali w swoich baśniach krew, ale to były inne czasy.

Wielkim zaskoczeniem w bajce są piosenki, bo nikt się ich nie spodziewa. Pięknie wykonane, ale… niestety, niewiele wnoszą do filmu, nie tworzą atmosfery i nie komentują akcji, postępowania postaci itp. Mają wydłużać czas animacji czy zanudzać widza? Za mało piosenek na musical, za dużo na przeciętną fabułę. Pomyłka.

„Zaplątani” to zlepek niekonsekwencji i przypadkowych wydarzeń kompozycyjnych.

Okaleczeni przez los bohaterowie nie są wcale śmieszni. Bajka nie ma żadnej pozytywnej postaci, która może dawać radość i wyłącznie pozytywne przesłanie maluchom. Żadna z nich nie wzbudza też empatii i współczucia (poza parą królewską –  drugi plan). Owszem, na seansie panuje radość, są śmieszne sytuacje i zabawne miejscami dialogi. Po wyjściu z kina i suchym podsumowaniu dochodzimy do wniosku, że ta bajka nie ma głębszego sensu i żadnej dydaktycznej idei, do czego przyzwyczaił widzów Disney i gatunek.  „Zaplątani” to satyra na zaplątanych scenarzystów, którzy koniecznie chcieli zrobić kolejny hit. Żerowanie na włosach biednej Roszpunki jednak im nie wyszło.

Bajka przypomina „Shreka” cz. 1, naiwny scenariusz z antybohaterem, który ratuje królewnę, zakochuje się w niej, a potem oczywiście ona zamienia się w zielonego potwora, bo…Scenarzyści musieli napisać bajkę na 85 minut i coś trzeba było zrobić z zielonym ogrem. Zabić „czy cuś”, ale zabić szkoda – bo może powstaną kolejne odcinki, więc Fiona-człowiek musiała zginąć, a pojawić się Fiona-ogrzyca. Być może „Zaplątani” staną się hitem na podobieństwo zielonego ogra? Dzieciom z pewnością się spodoba. Animacja „kreską” przypomina „Drogę do Eldorado”, więc klasykę. Dorośli, cóż, pomyślą o fabule i nieszczęśliwych bohaterach trzeźwym wzrokiem. Kto na seansie zapomni o logice i uczuciach, a nastawi się na przymusowe śmianie się, ten wygra i wyjdzie z kina z przeświadczeniem, że warto było wydać pieniądze na bilet, bo to kino pełne zabawy. Niestety, wcale zabawne i komediowe nie jest, nie ma też żadnego przesłania, jak powinno być w bajce.

Autorzy wspomagali się pomysłem opowiadania, baśni Jakuba Grimma (tworzył w XIX wieku), autora „Królewny śnieżki”. Wydaje się jednak, że w kilku miejscach przesadzili. Disney nie potrafił się zdecydować, czy robić dreszczowiec, horror, komedię, musical, parodię czy tragedię antyczną… a może wszystko w jednym? No właśnie, tak nie można.

Bardzo dobra animacja - scenariusz do bani