Wszyscy Święci

  • 21 października 2012

Cmentarne katharsis rokrocznie dzieliło rodzinę na złych i dobrych. Oczywiście rodzice byli dobrzy, a źli to członkowie rodziny, którzy bywali na grobach zmarłych raz w roku, nie przychodzili tam myć pomnika/ów, grabić liści, plewić chwastów i porządkować. Dla nich matki i ciotki – strażniczki grobów – miały oceny typu: „A to s-ka, a to sk-yn, jak im nie wstyd przychodzić tutaj”, „By się wstydził/a, zarabia miliony, a stawia znicze po 5 zł za sztukę”, „Wredne babsko, nawet nie umyła pomnika, a przecież matka tyle dla niej zrobiła”, „Ale bydlak i niewdzięcznik, rodzice przepisali na niego majątek, a ten pamięta o nich raz na ruski rok”, „Zobacz, jakie tandetne wiązanki pokupował, wysilił się synalek” itd. Jako dziecko rozumiałem, że żywi ludzie mogą bardzo krzywdzić zmarłych wymazywaniem ich z pamięci lub obojętnością wobec grobów. Najbliżsi dorośli wpajali mi szacunek do pomników i nagrobków, zniczy i stroików, natomiast do żywych członków rodziny tej bliższej czy dalszej nienawiść i pogardę. Z reguły bardzo krytycznie oceniając zaangażowanie w czynności cmentarne, klasyfikowali ich jako z gruntu złych, niegodziwych czy niewdzięczników. „To najgorszy gatunek ludzi, jaki nosi matka ziemia” – słyszałem. Chyba z tego powodu rodzice nie zapraszali do nas większości dalszej rodziny, braci, sióstr, dziadków, kuzynów itd. Nie byli godni – tamci – nie szanowali pomników i nie odwiedzali miejsc wiecznego spoczynku. Byli źli a rodzice to ci dobrzy…

Mijały lata i niewiele się zmieniało. Autorytet wobec cmentarza i pamięci zmarłych w moim sercu rósł, nienawiść do żyjących członków rodziny także – przecież „krzywdzili zmarłych”. Nagle zginął w wypadku uwielbiany przez wszystkie dzieci sąsiad. Całe blokowisko zjawiło się na cmentarzu i pogrzebie. Wszyscy też zobaczyli, jak jego syn, a mój kolega, stał tyłem do grobu. W którymś momencie, gdy matka próbowała nakłonić chłopca do tradycyjnego posypania trumny ziemią, ten oszalał i w gniewie zaczął coś krzyczeć. Nie były to miłe słowa pod adresem zmarłego ojca. Wyraźnie wyrywał się i chciał stamtąd jak najszybciej uciec. Kilka dni później rozmawiałem z nim na podwórku – podwórko to takie miejsce na placu przed domem, gdzie spotykaliśmy się na różne zabawy i gry. Kolega wcale nie żałował taty, ponieważ za życia wciąż go bił i robił awantury mamie. Zupełnie nie rozumiałem, jak mógł myśleć w kategoriach: „Dobrze, że zginął, nareszcie będzie w domu spokój i nikt nie będzie pastwił się nad nami”. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że na cmentarzach nie leżą sami dobrzy ludzie? Dlaczego jednak pomimo to żywi nie dzielili się na stojących do grobów tyłem, jak mój kolega, i na stojących przodem? Od razu wiedziałbym, która rodzina opłakuje swoich zmarłych sercem. Stojący do grobów tyłem dawaliby sygnał światu typu: „Pamiętamy o nim/niej, ale to nie był dobry człowiek dla nas”. Oczywiście, mogłoby przyjść pod ten sam grób kilka innych osób pamiętających zmarłego/zmarłą jako kogoś dobrego. Owszem, wiem, że ludzie generalnie mają kilka twarzy i np. w pracy dla swoich podwładnych bywają inni niż dla kolegów równych rangą i funkcją. Gdy wracają do domów, często pokazują prawdziwą naturę. Co by się stało, gdyby tłum ludzi uznając wielkość jakiegoś „człowieka” (celebryty, naukowca, polityka, laureata nagród itp.) przybył na cmentarz, na pogrzeb, a tam najbliższa rodzina stałaby tyłem do grobu, manifestując prawdę typu: „To była bestia, a nie człowiek”?

Kwiaty dla żywych czy zmarłych?

Jakiś rok po wypadku i śmierci ojca kolegi zmarła w szpitalu na ciężką chorobę moja ciotka. Spotkałem ją raz czy dwa razy w życiu, mimo że mieszkała na sąsiedniej ulicy i zapamiętałem jako ciepłą, miłą osobę. Rodzice mieli na jej temat inne zdanie i dlatego nie widywaliśmy się prawie w ogóle – oprócz cmentarza w dniu Wszystkich Świętych. Jej pogrzeb zmienił moje podejście do tego święta i do rodziców.  To była manifestacja kilkutysięcznego tłumu, jakiej nie widziałem w życiu. W moim małym miasteczku nie mieszkało tylu ludzi, ilu przyszło, aby pożęgnać ciocię Anię. Podczas pożegnalnego kazania księdza i przemówień oficjeli dowiedziałem się, że była to osoba cicha i spokojna, pracowała jako nauczycielka w gimnazjum i liceum. Jej pasją była matematyka, ale uczyła też chemii i fizyki. Wychowała wiele pokoleń mądrych ludzi, którzy pokończyli uczelnie i zrobili wielkie kariery. Dziękowali publicznie Bogu za to, że postawił ją na ich drodze życia, ponieważ bardzo im pomogła. Wszyscy płakali, nawet moi rodzice. Po powrocie z pogrzebu byłem bardzo zbuntowany i zbulwersowany. Miałem w pamięci ostatnie spotkanie na Wszystkich Świętych z ciocią. Rodzice wówczas bardzo ją krytykowali i wyzywali w mojej obecności za to, że za rzadko odwiedzała groby matek, babć, dziadków. Ich zdaniem była niewdzięczną i złą córką. Po jej pogrzebie zadałem mamie i ojcu dwa pytania: „Skąd wiedzą, ile razy w roku ciocia odwiedzała cmentarz?” – przecież nie musiała tego „zgłaszać” mojej mamie uważającej się za „jedyną sprawiedliwą” na ziemi. Zapytałem tem rodzicó, jak to jest, że całe miasto kochało ciocię, a mi nie było wolno nawet jej szanować za życia, odwiedzać ją, ponieważ „nie była godna”? Milczeli.

Te dwa zdarzenia, pogrzeb ojca mojego kolegi i szanowanej powszechnie ciotki zmieniły mój sposób myślenia odnośnie cmentarzy. Po pierwsze nie leżą tam, na wiecznym spoczynku tylko ludzie dobrzy, jak moja ciocia świętej pamięci. Są na cmentarzach groby ludzi, którzy dla swoich bliskich nie zrobili za życia niczego dobrego i w związku z tym nawet nie zasłużyli na pamięć. Po drugie przestałem tak bezgranicznie wierzyć w oceny moich rodziców i ich kategorie wartości. Uważam, że najważniejszy jest stosunek do ludzi żyjących, a nie do kamieni z wyrytymi nazwiskami. Jeśli nie potrafimy szanować się nawzajem za życia, odwiedzać się i trzymać się razem, to po śmierci jest na wszystko za późno. Jest wielu ludzi pędzących przez życie jak pocisk wystrzelony z karabinu. Nie zastanawiają się oni i nie doceniają roli innych w ich życiu, dopóki kogoś z bliskich nie zabraknie.

Powiedzenie: „O zmarłych źle się nie mówi” – jest pełne hipokryzji. Oparta na nim polska tradycja oddawania hołdów pomnikom cmentarnym wymusza na ludziach uznanie nawet dla tych, którzy za życia byli oprawcami najbliższych. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jako wspólnota religijna mamy się modlić za nich i prosić Boga o odpuszczenie im win. Każdy żyjący człowiek ma rozum i kryteria ocen, może wybierać pomiędzy dobrem i złem. Ludzie wybierający zło powinni zdawać sobie sprawę, że śmierć może ich zabrać w każdej chwili i odejdą z grzechem. Nie mogą postępować źle, odkładając swoje nawrócenie na czas nieokreślony i łudzić się, że po śmierci dostąpią życia wiecznego w niebie, bo pozostali żywi będą modlić się o to przez wiele lat po ich śmierci. Ta świadomość nie działa na grzeszników mobilizująco i krzywdzi dobrych ludzi, którzy za życia praktycznie są świętymi – bynajmniej w ludzkich kategoriach ocen.

Wbrew rodzinnej tradycji nie zgadzam się z twierdzeniem, że o wartości człowieka świadczy jego stosunek do grobów. Cmentarze to nie miejsca spotkań i festynów okazywania uczuć do ludzi zmarłych. Nie można pokazywać swojego człowieczeństwa wyłącznie na cmentarzu, a wielu niemal krzyczy: „Zobaczcie, jaki, jestem dobrym człowiekiem, bo pamiętam o zmarłych! Jakim jestem dobrym katolikiem, bo wybaczam i modlę się nawet za tych, którzy pobłądzili za życia!” – a potem obgadują przy grobach bliskich, sąsiadów, z zawiścią patrzą na dalszą rodzinę i pędzą do internetu, aby hejtować cały świat! Bo im wolno, oni są najlepsi – umyli pomniki swoich zmarłych, zapalili znicze, najdroższe na rynku – więc „mają prawo oceniać resztę”. Nie kupuję tego, nie wierzę w to. Ludzi należy kochać za życia a nie po śmierci. Pokazywanie przywiązania i żalu, ogromnego szacunku do śmierci i okrywanie jej swoistym tabu nie służy niczemu dobremu. Sam proces umierania nie wymazuje zła, jakie wyrządzili źli ludzie swojemu otoczeniu. Zmuszanie ofiar oprawców i agresorów do corocznego modlenia się i czuwania przy grobach jest niemoralne, bo skażone hipokryzją. Niezależnie od tego, czy był to ojciec lub matka, jeśli za życia pastwili się nad swoimi bliskimi, nie zasługują na symboliczne światełko, modlitwę czy adorację.

Wymazywanie ze społecznej pamięci istnienia ludzi złych jest sprawiedliwe. Natomiast nie do przyjęcia jest postawa krytyki i szkalowania rodziny, w ogóle ludzi, jako metoda wychowywania dzieci – świadoma lub nieświadoma. Śmierć cioci dowiodła, że wszelkie epitety i oceny negatywne wypowiadane przez rodziców przy grobach były wynikiem ich kompleksów – tak teraz to widzę. Za każdym razem musieli się dowartościować kosztem innych, wyraźnie im czegoś zazdrościli. To bardzo płytkie, ale z tego co wiem, jest powszechne w Polsce. Tysiące żyjących osób słyszy w cmentarnym otoczeniu, że są złymi ludźmi, bo „za mało uwagi poświęcają zmarłym” i za słabo dbają o ich pomniki. Stawiający tego typu zarzuty nie mają pojęcia czy dana osoba nie jest przypadkiem ofiarą zmarłego/zmarłej. Nie wiedzą też czy faktycznie „oskarżani” i „niegodni” nie odwiedzają cmentarzy, po prostu nie chwaląc się tym lub że zmarli nie są obecni w ich życiu, sercach wciąż, nieustająco…

Żalu, smutku po zmarłym dobrym bliskim człowieku nie trzeba manifestować. Żaden znicz nie odda prawdy o wielkości straty, jaką czujemy po śmieci dobrej, kochanej nam osoby.

Szkoda, że nie mogę powiedzieć cioci Ani, jak bardzo ją szanowałem i kochałem za jej miłość do ludzi. Gdy kiedyś spotkaliśmy się za jej życia na cmentarzu, powiedziała mi, że moje szkolne oceny zobowiązują mnie do rozwoju, studiów i dobrej pracy. Wierzyła we mnie i interesowała się mną. Rodzice to ignorowali, zazdrościli jej wykształcenia i społecznego szacunku. Niszczyli w mojej obecności autorytet każdego, byleby tylko nie stracić swojego. Chcieli być dla mnie wyrocznią, mieć najwięcej do powiedzenia. Zakładali, że tylko oni znają prawdę o życiu i świecie. To był ich błąd. Kocham ich za to, że są, a nie z powodu kariery, która im zupełnie nie wyszła. Dlatego negowali sukcesy innych, zakłamując rzeczywistość.

Wszyscy Święci to ci ludzie, którzy czynią dobro. Cmentarze powinny przypominać o tym, że póki żyjemy, mamy szansę stawać się lepszymi. Gdy umieramy, tracimy wszystko, znikamy. Dlatego jak najszybiej z polskiej duszy narodowej i mentalności powinny zniknąć nienawiść i pogarda dla bliskich, dalszych i bliższych krewnych, poczucie wyższości wobec sąsiadów i znajomych. Sprzątając groby zmarłych, nie stajemy się lepsi od innych ludzi. Do tego potrzebne jest coś więcej, miłość, tolerancja, przyjaźń, oddanie – żywym, a nie zmarłym.

W dzień Wszystkich Świętych stańmy na cmentarzach plecami do grobów ludzi, którzy nas krzywdzili za życia. Odwróćmy się twarzami do tych, których my krzywdzimy i przeprośmy się nawzajem. Po śmierci na wszystko będzie już za późno… Przestańmy się modlić za złych i podpowiadać Bogu, że usprawiedliwiamy ich zwierzęce instynkty, więc niech i On im wybaczy. To stracony czas i bluźnierstwo, ponieważ Bóg lepiej wie, jest Sędzią sprawiedliwym. Chyba że koniecznie chcemy Mu i innym ludziom pokazać, jak jesteśmy wspaniałomyślni, jakie mamy dobre serca? To jest pycha. Dobro swoich serc oddajmy żyjącym. W pierwszej kolejności tym, których niszczymy świadomie albo z czystej głupoty, bo robiła tak nasza matka i ojciec… Tylko odrzucając zło drzemiące w nas samych i w najbliższym otoczeniu mamy szanse Wszyscy być Świętymi.