Transformers: Zemsta upadłych

To druga część transformersów z 2007 roku, którą oglądaliśmy z synem z wielką uwagą. Oczywiście nie tylko dla fabuły i aktorów, ale dla efektów specjalnych. Przeobrażenia, czyli tytułowe transformacje pojazdów, bitwy obcych złych Decepticonów z obcymi dobrymi Autobotami to sedno akcji filmu.

Film/sci-fi

Transformers: Zemsta upadłych


W drugiej części Sam (S. LaBeouf) i Mikaela (M. Fox), para zakochanych mających się rozstać na jakiś czas, starają się przeszkodzić odbudowanemu Megatronowi w próbie podbicia Ziemi i wszechświata. W działaniach tych wspomagają ich rodzice Sama, którzy dość przypadkowo znajdują się w centrum wielkiej batalii, aby na własnej skórze przekonać się, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi planecie. Autoboty starają się odszukać Optimusa Prima, najważniejszego dobrego bota, który wraz z Bumblebee i innymi stoczy walkę z Megatronem i jego Decepticonami, a także zdrajcami, czyli upadłymi…

Interpretacja

Jest to typowe kino akcji, powiedzmy western, w którym rolę kowboi przejęły maszyny. Na oczach widza toczy się walka dobra ze złem i oczywiście kibicujemy tym dobrym. Ważną rolę odgrywa tutaj dźwięk. Odgłosy transformacji szczególnie przypadają do gustu sympatykom przemian, z kolei wrażliwi na hałasy walki, wybuchy i strzelanki, detonacje nie będą mieli lekkiego życia podczas seansu. Wydaje się, że w tej części serii (producenci szykują już Transformersów 3 na 2011 rok) kino walki zdominowało scenę, spychając aktorów ludzkich na plan drugi. Trudno powiedzieć czy to wada, czy zaleta. W każdym razie mój syn nie mógł oderwać oczu od ekranu.