Film/akcja/2010
Obsada: Bruce Willis – Frank Moses, Morgan Freeman – Joe Matheson, Mary-Louise Parker – Sarah Ross, John Malkovich – Marvin Boggs, Helen Mirren – Victoria, Karl Urban – William Cooper, Richard Dreyfuss – Alexander Dunning i inni.
Reżyseria: Robert Schwentke
Scenariusz: Erich Hoeber
Uwaga: artykuł zawiera elementy fabuły filmu.
RED to pieczątka, a są nią opatrzone teczki z nazwiskami byłych agentów CIA, tych, których wysłano na emeryturę.
Frank jest natarczywym emerytem, który robi wszystko, aby pogadać i poderwać Mary-Luise. Jest to urzędniczka w zakładzie dbającym o prawidłowo wysyłane czeki emerytom. Nawet jeśli Frank otrzyma czek, to zawsze może go podrzeć, aby mieć pretekst do rozmów z Mary. Mówią sobie o wszystkim i z ich rozmów wynika, że charakterami pasują do siebie „jak ulał”. W ostatniej z rozmów Mary zwierza się, iż czyta właśnie serię powieści szpiegowskich i dosłownie za nimi przepada. Chciałby mieć takie interesujące życie. Z kolei Frank informuje ją o tym, że będzie w jej mieście i chętnie by się z nią spotkał. Szykuje się więc randka w ciemno.
Którejś nocy dom Franka odwiedza trzech agentów uzbrojonych po zęby. Jeden z nich ma przy sobie strzykawkę z płynem, prawdopodobnie jest to trucizna. Widzimy na ekranie, jak Frank wstaje nocą z łóżka i schodzi do kuchni, a nieproszeni goście idą w ślad za nim. Gdy wpadają do kuchni, w której świeci się światło, Frank atakuje ich z tyłu i zabija. Następnie „rozwala” kolejnych, którzy czają się naprzeciwko domu i otwierają do niego ogień. Wsiada do samochodu i ucieka. Jedzie do Mary i wita się z nią w domu, po jej powrocie z pracy. Kobieta nigdy go nie widziała, dla niej jest włamywaczem. Frank zabiera ją ze sobą mimo jej oporów. Wyjaśnia po drodze, iż ich rozmowy były podsłuchiwane i zarówno on, jak i ona są w poważnym niebezpieczeństwie. Jeszcze nie wie, na czym ono polega, kto stoi za wysłanymi do jego domu mordercami, lecz muszą uciekać.
W kolejnych scenach widzimy mężczyznę, który dokonuje zabójstwa, pozorując samobójstwo jakiegoś bogatego człowieka. Morderca okazuje się być agentem tajnych służb (CIA). W biurze Cooper dowiaduje się, iż przydzielono mu kolejne zadanie, a jest nim likwidacja Franka. Wie o swoim „celu”, że jest to emeryt, dawny analityk CIA. Dla Coopera to będzie przysłowiowa „kaszka z mleczkiem” i szansa na awans. Ustala miejsce pobytu Franka i jedzie, aby osobiście go zlikwidować.
Po nieudanej akcji Coopera okazuje się, że Frank to nie jakiś tam przeciętny analityk Agencji, ale były super hiper delux agent mający za sobą dziesiątki najtrudniejszych misji. W trakcie filmu odkrywa on, że wraz z wieloma agentami jest na liście zamordowanej dziennikarki. Jej ostatnim zajęciem było przygotowywanie artykułu o v-ce prezydencie USA, który jeszcze przed laty jako młody porucznik US ARMY dokonał masakry…
W pewnym momencie seansu można odnieść wrażenie… jakby film sensacyjny stawał się komedią lub parodią, takim „Johnym Englishem” (2003). Słabym punktem obrazu jest mało przekonująca gra podziwianego za role dramatyczne Johna Malkovicha. Sprawdził się w obrazach typu „Heart of darkness” (Jądro ciemności, 1994) i wielu innych. Tutaj jednak zagrał Marvina, emerytowanego agenta, szaleńca, którego Agencja szykowała na mordercę, karmiąc narkotykami przez ponad 10 lat. Może nawet nie gra Malkovicha zbliżona do roli szalonego Kurtza z wspomnianego obrazu, co sam pomysł na postać podstarzałego agenta-idioty nie wypalił. To nie wszystko. Jest w filmie jeszcze Victoria, emerytka. Będąc z wizytą u niej Frank pyta, jak ona może wieść takie spokojne życie, przecież zawsze kipiała energią i rwała się do akcji? Ona odpowiada, że kocha takie nudne domowe zajęcia i chwali się, że całkiem fachu nie porzuciła, bo dorabia sobie na boku. Potem dowiadujemy się, iż jest ona – snajperem. W jaki sposób można „dorabiać na boku”, będąc snajperem? Te dwie postaci i rozpisane dialogi wprowadzają chaos kompozycyjny, zmniejszając wiarygodność i atrakcyjność fabuły jako gatunku akcja/sensacja. Postać Joe też nie zachwyca. Ma on niby 80 lat, jest byłym agentem i przechodzi ostatnie stadium raka, czyli umiera. Do jego pokoju w szpitalu weteranów lub tp. przychodzi agent i…
Generalnie film trzymają, a także gatunkowo spajają postaci Franka i agenta Coopera (K. Urban mógłby zagrać 007). To między nimi rozgrywa się akcja. Reszta postaci i kreacji „zalatuje” niestety groteską. Z kolei postać Mary-Louise poza pierwszymi i ostatnimi scenami jest w filmie zbędna. Właściwie stanowi ona jedynie pretekst do… no właśnie, czego? Teoretycznie Frank zakończył już pracę i jego życie nie powinno być zbyt aktywne, przeszedł na emeryturę. Pojawienie się w jego życiu pierwszej od wielu lat kobiety, z którą chce być, ma zmienić go w innego człowieka. Jak to, przecież tacy agenci maj kobiet na pęczki, a poza tym, jak można zaczynać prawdziwe życie rodzinne na emeryturze? Coś więc w scenariuszu jest „nie teges”, znaczy coś tu poprzestawiano lub zapomniano o najważniejszym: że widzowie też myślą? Jeśli robi się kino akcji, to najważniejsze są efekty specjalne i przemiłe dla uszu odgłosy wystrzałów? Można i tak.
Tylko jedna gwiazda
Jest listopad 2010 roku, więc przy okazji filmu RED, chciałbym podzielić się pewnymi spostrzeżeniami. W tym roku na ekranach kin mogliśmy zobaczyć takie filmy z „wiekowymi” gwiazdami, jak: „Niezniszczalni” (Stallone, Willis, Schwarcenegger, Rourke), „Drużyna A” (Nesson, McRaney), „Furia” (Gibbson) czy„RED”. Obrazy te mogą śmiało konkurować z „Drużyną potępionych” („Losers”) czy „Salt”, w których to produkcjach nie ma emerytowanych gwiazd. Najważniejszą cechą wspólną tych filmów są naiwne i „przekombinowane” scenariusze. Mogą być dowodem na to, że błędne jest przekonanie jakoby film tworzyły gwiazdy ekranu. Kino jednak robią reżyserowie w dodatku z poczuciem, że jest jakaś prawda warta wyartykułowania.
Scenarzyści owszem, mogą napisać, dopisać role i przebudować scenariusz dla potrzeb dowolnej ilości gwiazd na każde życzenie producenta i wytwórni. Na przeciwległym biegunie znajdują się na przykład produkcje typu „Autor widmo”, „Zielona strefa” czy„Księga ocalenia”. To dzieła z elementami kina akcji, sensacji, polityki i sci-fi – posiadające jednak ten charakterystyczny rys, dotyk geniuszu mistrza stojącego za kamerą. Reszta jest milczeniem.
Rok 2010 zapisze się z pewnością w historii kina ilością kiczowatych produkcji z przeszacowanymi gażami gwiazd, które w ogóle, ale to w ogóle nie błyszczą. Dotyczy to także kina polskiego. Dlatego w imieniu wszystkich kinomanów: życzmy sobie tylko jednej gwiazdy na film i niech będzie nią reżyser.