Porażki systemu edukacji: partnerstwo

Po upadku PRL i odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1989 roku system edukacyjny bardzo chłonął nowinki zachodnie. Postawiono na humanizację, czyli upodmiotowienie ucznia w szkole. Nauczyciel nakazem odgórnym miał zacząć widzieć w uczniach ludzi, tak po prostu, na rozkaz! Nie oznacza to, iż wcześniej traktował swoich wychowanków i podopiecznych jak zwierzęta, niegodnie, ale od czasów międzywojnia szkoła i programy nauczania, metody dydaktyczne miały w sobie element indoktrynacji – narzucania świata wartości, ignorując sygnały zwrotne.

Zaczęło się od „niewinnego” wpajania uczniom formułek typu „Słowacki wielkim poetą był” („Ferdydurke” W. Gombrowicz) a skończyło na wychowaniu w kulcie haseł typu: „Polska Zjednoczona Partia Robotnicza przewodnią siłą narodu”. Slogany utrwalane jak mantra oznaczały funkcjonujące w oświacie i poza nią doktryny – niepodważalne dogmaty ideologiczne. Kto próbował je osłabiać, ignorować, stawał się „wrogiem systemu” lub „wrogiem ludu” („Rok 1984” G. Orwell).

Humanizacja – dostrzeganie człowieka w uczniu, była postawą okazywania wrażliwości wobec najmłodszego pokolenia. Szła w parze z „raczkującą demokracją” i sprawiała wrażenia wsłuchiwania się w pobrzmiewające uwagi krytyczne stawiane systemowi edukacji. Nie istniało zjawisko „ewaluacji”, czyli oceny pracy szkoły, ponieważ nauczyciel był symbolem organów państwa – stał jako pierwszy na „rubieżach krzewienia jedynie słusznych idei” i jego pozycja musiała być niepodważalna. Humanizacja zwracała się w kierunku potrzeb ucznia. Można powiedzieć, iż była zjawiskiem pozytywnym, bowiem głos ucznia zaczął mieć swoją wagę. Zaowocowała wzmocnieniem roli samorządów uczniowskich i studenckich, które mogły, choć nie musiały głośno artykułować opinie, potrzeby, pragnienia itd. Humanizacja dotyczyła także wojska i panujących  w nim relacji  („Kroll” W. Pasikowski). Państwo „przetarło oczy”, społeczeństwo dowiedziało się o fali przemocy w wojsku, „koceniu” i wyżywaniu się starszych stopniem na podopiecznych. Podobnie, choć na mniejszą skalę uprzedmiotowienie, czyli dehumanizacja, wyglądała w szkołach PRL-u i wczesnego polskiego kapitalizmu końca XX wieku i przełomu wieków XX/XXI.

Nauczyciel uczniowi czy uczń nauczycielowi pokazuje świat?

Nauczyciel uczniowi czy uczeń nauczycielowi pokazuje świat?

Humanizacja dawała sygnał światu, iż Polska należy do krajów demokratycznych, gdzie system edukacji „pochyla się” nad problemami ucznia i każdemu daje szansę na życie w społeczeństwie, badając jego pragnienia i możliwości, licząc się z jego zdaniem. Zaraz po humanizacji pojawiło się nieszczęsne partnerstwo.

Termin „partnerstwo” sugeruje równość dwóch podmiotów lub ich podobieństwo, a pomiędzy nauczycielem i uczniem nie wolno stawiać znaku równości. Po pierwsze to dwa różne byty fizyczne i intelektualnie odległe od siebie jak Księżyc od Ziemi. Po drugie nauczyciel jest urzędnikiem państwowym reprezentującym system edukacyjny, któremu podlega uczeń – podległość wyklucza równość i partnerstwo. Przekładając te relacje na stosunki podległości w wojsku, porucznik i każdy inny oficer nie jest partnerem dla szeregowca i podoficera, ale jego/ich przełożonym. Po trzecie nauczyciel oraz uczeń mają inne prawa i obowiązki. Propaganda nowej Polski chaotycznie lansująca partnerstwo szkolnej kadry z podopiecznymi była w istocie dehumanizacją, czyli uprzedmiotowieniem nauczycieli przez system.

Obserwowaliśmy więc humanizację uczniów, uwłaszczenie ich na prawach szkolnych, a z drugiej strony dehumanizację nauczycieli, czyli pozbawianie ich prawa do wykonywania zawodu. Aby normalnie pracować, musieli mieć przyzwolenie samorządów klasowych, czyli wbrew systemowi edukacyjnemu i programom nauczania mogli wymagać tyle, na ile pozwalali im uczniowie. To był i często jest jeszcze chory system pozorujący działania edukacyjne.

Partnerstwo zakłada równość wobec praw rządzących nauczaniem, co dzieci i młodzież mogą odczytywać jako ułomność dorosłych lub nieuczciwość. Nauczyciel już wie to, czego uczeń dopiero się uczy i nie jest w zdobywaniu przez ucznia tej wiedzy partnerem. Jego rolą jest pomagać, wyjaśniać, ale też egzekwować. Nauka i nauczanie to nie jest gra w odbijanie piłki: komu spadnie, ten podnosi i gra toczy się dalej. Gdyby tak było, partnerstwo mogłoby być realne. Jednak to nauczyciel rzuca piłkę w tej grze w stronę ucznia, ucząc go łapania. Potem następuje egzamin. Jeśli za którymś razem uczeń nie złapie piłki, zostanie ukarany niską oceną, egzaminem poprawkowym, a nawet powtarzaniem klasy. Nauczyciel nie jest podmiotem oceniania w procesie pracy edukacyjnej, dlatego też nie może być partnerem.

Partnerstwo w rozumieniu dziecka nakłada na nauczyciela obowiązek ulegania podległemu mu uczniowi w każdym przypadku, kiedy ten zgłosi jakąkolwiek niemoc lub niechęć do realizowania programu nauczania. To z kolei prowadzi do pomylenia ról a w konsekwencji do anarchii i czynienia ze szkoły placówki wyłącznie opiekuńczej zamiast edukacyjnej i wychowawczej. Co gorsze: to uczniowie mogą czuć, że opiekują się nauczycielami a nie odwrotnie.

Na przełomie wieków doszło zatem w szkołach do dziwnej sytuacji. Nauczyciel i uczeń stali wobec programu nauczania, z taką samą mocą negując jego zasadność. Nauczyciel wskazywał zadania do wykonania, a na wniosek ucznia był zmuszony do kolejnych powtórzeń. Gdy praca nie przynosiła spodziewanych efektów, obie strony winą obarczały system: przeładowany, niedopasowany do możliwości itd. Partnerzy współczuli sobie nawzajem takiego stanu rzeczy i brnęli dalej w integrację negatywną, aż do tworzenia tzw. fali włącznie. Gdy któryś z pedagogów tego nie robił, narażał się społeczności klasowej na petycje o zmianę nauczyciela.

Do takich wynaturzeń doprowadziło partnerstwo właśnie. Nauczyciel pozbawiony współczucia i realizujący program nauczania, wymagający bezwzględnego odrabiania zadań programowych, bywał odrzucany przez „partnerów” (uczniów i innych nauczycieli). Stosowano wobec niego terror oparty na petycjach lub groźbach pisania petycji do dyrekcji o zmianę nauczyciela na – w domyśle – bardziej spolegliwego. W czasach „partnerstwa” w szkołach konkursy na najlepszych nauczycieli wygrywali z reguły „przyjaciele uczniów”, czyli specjaliści od humanizacji, integrowaniu się z uczniami narzucającymi reszcie system wartości. Jego hasłem naczelnym było: „Po co uczyć, skoro i bez tego można skończyć szkołę?”. Wielu wartościowych nauczycieli padło ofiarą „partnerstwa” i petycji. Zaangażowani i wsłuchani w „potrzeby uczniów” dyrektorzy chętnie niszczyli w ten sposób swoich potencjalnych konkurentów.

Strat po stronie uczniów tłamszonych przez „fale partnerstwa” było jeszcze więcej. To wszyscy ci młodzi ludzie, którzy na przełomie XX/XXI wieku jako uczniowie podstawówek, a potem gimnazjów, zamiast się kształcić, bawili się w tzw. „przeciąganie liny” i pisanie petycji z nauczycielami pragnącymi ich uczyć, egzekwować wysiłek i pracę. Porażki szkolne wymusiły na nich zakończenie karier edukacyjnych, mają więc dzisiaj gorsze wykształcenie, pracę, a także poziom życia. We wspomnieniach szkolnych pamiętają jednak, że „rządzili szkołą” i „wszyscy musieli ich słuchać” – tak było, ale to właśnie oni stracili więcej na tej wątpliwej jakościowej transformacji wpadającej w samorządność.

Koszmar partnerstwa nauczycieli i uczniów na pewno w całości się nie skończył. Czasami pojawiają się w różnych miejscach kraju „nauczyciele partnerzy” szkodzący uczniom i kolegom z pokoju nauczycielskiego przez sposób, w jaki podchodzą do swoich obowiązków. Zamiast koncentrować się na edukacji i wychowaniu, ulegają wątpliwym urokom partnerowania uczniom, z którymi się po prostu kolegują. Czy można od partnerów/kolegów wymagać, aby odrabiali zadania domowe? A jeśli ich nie wykonują, to czy można stawiać im oceny niedostateczne? I z drugiej strony, czy można iść do dyrekcji ze skargą na „koleżankę nauczycielkę”, która „jest spoko”, bo tak jak uczniowie skupia się podczas zajęć na facebooku i stawia piątki za darmo?

Jeśli zapytać dzieci – uczniów, co chcą jeść na śniadanie, odpowiedzą z pewnością: kanapkę z nutellą, bo kto nie lubi czekolady? No dobrze, ale kiedy nauczą się jeść warzywa i wędliny? Jak się też ma jedzenie słodyczy do zdrowia i próchnicy zębów? System edukacyjny wymyślił partnerstwo, czyli rzucił na stół nutellę, a nauczycielom powiedział: „Ale nauczcie ich też jeść coś innego”. Nie udało się. Humanizacja była rozumiana jako zgoda uczniów na poddanie się procesom dydaktycznym, tak ją spłycono, niestety, uczniowie nie chcieli się uczyć, woleli pisać petycje i zadowalać się najniższą oceną: mierny – zastąpioną szybko zgodnie z poprawnością polityczną na: dopuszczający.