Każdy egzamin zewnętrzny działa mobilizująco na środowisko szkolne, uczniów, rodziców, nauczycieli, nadzór pedagogiczny. Reformą sprzed 15 lat spełniają tę ważną rolę i uwagi dotyczące ich wad świadczą o tym, że ogromna ilość osób im się przygląda, a zatem są ważnym zjawiskiem społecznym, obyczajowym, tradycją. Likwidacja sprawdzianu szóstoklasistów wpłynie negatywnie na rozwój edukacji, podobnie potencjalne „wygaszanie gimnazjów” wprowadzi tylko chaos i niepotrzebne napięcia, a z pewnością nie przybliży uczniom szkoły. Problemem współczesnej polskiej edukacji nie jest ułożony i przemyślany, działający i znany system, ale brak właściwego prestiżu nauki i wykształcenia kierunkowego – zawodowego. Łatwiej jest otwierać kolejne uczelnie wyższe niż współdziałać z rynkiem pracy. Szkoła działa w mentalnej pustce, nie wiedząc, kogo i po co kształcić?
Naczelnym zarzutem stawianym egzaminom, w tym także sprawdzianowi szóstoklasistów, jest ich niska jakość zasadzająca się na przedstawianiu uczniom gotowych odpowiedzi w formie testów. To łatwo można poprawić, w miejscu możliwości wyboru ABCD, pozostawiając wykropkowane pola, aby uczeń samodzielnie wpisał odpowiedź. Można także urozmaicić testy, tworząc ich warianty w taki sposób, aby uczniów zmusić do samodzielności. Problem w tym czy nastolatek zrozumie postawione mu pytanie tak, jak tego wymaga autor zadania? Nie ma takiej gwarancji(!) i właśnie dlatego ktoś kiedyś wpadł na pomysł, aby podpowiadać w punktach ABCD, a nie kropkować linię wolną do wpisania odpowiedzi.
Przykładem niezrozumienia zasad wymogów i oderwania od rzeczywistości jest „kariera” terminu „funkcja” w testach maturalnych. Otóż program z języka polskiego przewiduje mało zajęć z nauki o języku w szkole średniej. Jednym z kluczowych tematów są „funkcje języka”, wśród których znajdują się: komunikatywna, ekspresywna, impresywna, fatyczna i inne. Termin „funkcja” prawidłowo maturzystom kojarzy się z gramatyką. Gdy w teście pojawia się (od lat!) pytanie np.: „Jaką funkcję pełni pierwsze zdanie w akapicie 10?”, uczniowie w głowach wybierają pomiędzy wyżej wskazanymi „funkcjami językowymi” i… w większości mylą się, ponieważ CKE chodzi o skojarzenia typu: „Zdanie pełni funkcję wniosku”, „Akapit pełni funkcję wstępu” itp. – słowem oczekiwana odpowiedź nie ma w ogóle związku z nauką o języku. Przez wiele lat badań wyników testów maturalnych „ktoś”, „gdzieś” powinien zauważyć, że pytanie o „funkcje” jest dla uczniów miną logiczną nie do przejścia. „Spalają się” nerwowo na egzaminie, rozważając czy chodzi o funkcje językowe, a może o logiczne czy użytkowe? Tak więc nie zawsze wykropkowane miejsce w teście jest wariantem dobrym dla ucznia.
Przeciwnicy egzaminów twierdzą, iż szkoła nie uczy niczego poza zdawaniem testów! To bardzo krzywdzący i fałszywy wniosek. Jest też nielogiczny, gdyż zakłada powtarzalność egzaminów, a tak nie jest. Co roku uczniowie dostają nowe pytania i mają się wykazać wiedzą z innego zakresu, oczywiście zaprzęgając do rozwiązywania wielu zadań otwartych te same co przed rokiem, dwoma, trzema laty umiejętności. Nie można zmieniać podstawy programowej co roku, aby potem móc nakazywać uczniom robienie na egzaminach rzeczy, o których nie mieli pojęcia ich poprzednicy. To utopia. Wyobraźmy sobie, że mamy do czynienia z nauką zawodu: sprzedawca. Przychodząc na praktykę, uczeń poznaje zasady sprzedaży, zachowania się wobec klienta, obsługi kasy fiskalnej, skanera, alarmu sklepowego, wystawiania faktur itp., czyli rzeczy, bez których nie może funkcjonować. Tak samo jest w szkole. Program nauczania zakłada, że uczeń ma wiedzieć z geografii takie a nie inne rzeczy i potem jest z tego rozliczany. Dopóki nie zmieni się podstawa programowa, kolejne roczniki mają wykazać się tymi samymi umiejętnościami, ale w ich zakresie dostaną inne pytania. Są w o tyle lepszej sytuacji, że mogą ćwiczyć na materiałach z lat poprzednich. Czy zatem nie powinny być lepiej przygotowane? Tak i tylko można z tego się cieszyć, bo system założył, wdrożył, zrealizował i wyegzekwował to, co zaplanował.
Egzaminy zewnętrzne, dotyczy to także szóstoklasistów, mają ogromną wartość motywującą i osobistą, prywatną. Wielu uczniów spoza klasowych kółek integracyjnych, marginalizowanych przez system i złych nauczycieli, bo są też tacy, ze środowisk o niskich wymaganiach edukacyjnych mają jedyną szansę na udowodnienie „sobie i światu”, że ich praca ma sens. Pamiętam wyraz twarzy mojej wychowawczyni i polonistki w jednym, gdy ogłaszała wyniki sprawdzianu szóstoklasistów. Według egzaminatorów zewnętrznych osiągnęłam 100%. Podczas gdy w ciągu roku szkolnego pani rozdawała komplementy moim koleżankom, z którymi się zakolegowała, tworząc towarzystwo wzajemnej adoracji, dla mnie nigdy nie miała czasu. Zawsze marginalizowała moje prace i osiągnięcia, ponieważ przeszłam z innej szkoły z powodu rodzinnej przeprowadzki. Moi rodzice zawsze powtarzali mi, że uczę się dla siebie, nie dla pani i wspomagali mnie w tym żmudnym procesie. „Koleżanki wychowawczyni” a nie moje zdobyły po 35-45% i choć raz nie „piły sobie z dzióbków”, a pani po prostu „opadła kopara” na widok moich, obiektywnych wyników. Bezcenne.
Idąc dalej tropem wspomnień, pamiętam, jak w gimnazjum wychowawczyni uświadomiła nas jakoś w listopadzie, że wybrany język wiodący będziemy zdawać na egzaminie. Na zajęciach z drugiego języka, tego nieobowiązkowego, tydzień później pojawiło się tylko 40% uczniów, a na półrocze ich średnia ocen z 4,35 spadła aż do 2,64. Z kolei w klasie drugiej 60% koleżanek i kolegów nie zakupiła podręczników ani ćwiczeń, skoro język nie jest obowiązkowy, po co te wydatki? I jak na to odpowiedział system? Otóż po pierwsze pani została zmuszona do kserowania nam ćwiczeń, podczas zajęć ludzie odrabiali lekcje z innych przedmiotów, ale najlepsze stało się na koniec roku. Klasa walczyła o najwyższą średnią w szkole, pani wychowawczyni i pani dyrektor przekonały panią od języka obcego, żeby mimo wszystko coś wymyśliła. Pani więc zrobiła test i jakoś dziwnie wszyscy, nawet ci, którzy nie potrafili czytać, awansowali o jedną, dwie oceny wyżej. Zaangażowanym na zajęciach pani dała po szóstce. Taki właśnie mamy system, to znaczy, że tylko egzaminy zewnętrzne dają pewien obraz, sygnał zwrotny dla ucznia i systemu nadzoru. Z pewnością uczciwszy niż szkolny i przecież o to chodziło.
Likwidacja sprawdzianu szóstoklasistów to porażka systemu edukacji, gdyż akurat uczniowie w tym wieku wierzą w celowość edukacji i podporządkowują się socjalizacji w duchu zdobywania wiedzy. Egzamin ten powinien zostać, bo jeżeli można z czystym sumieniem likwidować któryś z trzech egzaminów, to raczej należałoby zrezygnować z matury. Zdają ją bowiem dorośli ludzie, a ich ewentualnym kształceniem będzie się zajmowała wybrana uczelnia. Dlaczego państwo chce egzaminować maturzystę np. z matematyki, jeśli wybrał uczelnię humanistyczną i ta ocena nie odegra roli podczas naboru? A jeśli nie zda matury, kto ponosi odpowiedzialność za zrujnowanie jego życiowych planów?
Przypomnijmy może, iż przez kilka lat nie było matury z matematyki. Powrócił, ponieważ uczniowie zaprzestali uczyć się tego przedmiotu. Nauczeni tym doświadczeniem mimo wszystko likwidujemy sprawdzian? Wysyłamy w ten sposób sygnał mówiący o jakiejś tajemniczej alternatywie, że nie trzeba się uczyć?
Patologią wykrzywiającą wyniki edukacyjne w szkołach podstawowych jest wpływ środowiska na proces edukacji i oceniania. Nadal pojawiają się rodzice roszczeniowi, matki widzące w swoich pociechach pępek świata i odgrażające się nauczycielom, że „Jeśli… , to…”. I wielu nauczycieli w obawie o „zakwaszanie atmosfery lokalnej” boi się oceniać obiektywnie. Aby uniknąć oskarżeń i wezwań na dywaniki dyrektorek, wolą spolegliwie wpisywać oceny pozytywne i poddawać się presji otoczenia.
W szkołach podstawowych i gimnazjalnych uczy wielu nauczycieli zakorzenionych w środowiskach lokalnych. Pani od matematyki chodziła do szkoły np. z matką, ciotką, wujkiem czy ojcem ucznia, uczniów, których aktualnie musi klasyfikować. To ma poważny wpływ na procesy szkolne, nie tylko na ocenianie. Nie można więc obiektywnie sprawdzić poziomu wiedzy, jak nie egzaminem zewnętrznym. Spełnia(ł) on rolę konsultacji dobroczynnej dla dzieci i młodzieży: „niestety, zszedłeś z kursu” albo też „brawo, poszło ci bardzo dobrze”. Wyniki egzaminu w szóstej klasie nie decydowały o późniejszej karierze szkolnej ucznia – świetnie, ponieważ w egzaminach poniżej szkoły średniej nie chodzi o selekcję tylko o informację zwrotną.
Likwidacja sprawdzianu szóstoklasistów to naruszanie prawa społecznego do wiedzy o poziomie kształcenia dzieci w szkole podstawowej.
Rząd wycenia koszt przeprowadzenia sprawdzianu na około 8-10 milionów, w tym drukowanie arkuszy i zaświadczeń, płace dla egzaminatorów. Matura kosztuje o wiele więcej, a 75% maturzystów deklaruje chęć emigracji, więc to już zupełne wyrzucanie pieniędzy… – sarkazm. Sytuacja ze sprawdzianem przypomina obietnice dawane dzieciom, że „mamusia upiecze placek”. Jednak zanim posprząta dom, ugotuje obiad, to na pieczenie placka nie wystarczy czasu – taniej będzie… kupić słone paluszki. Dzieci lubią paluszki. Szóstoklasiści dostaną klasówki, jeśli przyniosą swoje kartki, najlepiej już wypełnione metodą kopiuj – wklej z internetu.
Rząd nie wpadł na pomysł np. egzaminowania z języka polskiego, matematyki i języka obcego – wyłącznie, aby z tychże wiodących przedmiotów uczniowie zdawali później egzaminy w gimnazjum i na maturze. Szkoda, mógłby zaoszczędzić o wiele więcej pieniędzy. Obowiązkowe matury rozszerzone „połkną” te zaoszczędzone 10 mln i już za rok przekonamy się o tym, kiedy wyjdzie na jaw, że 60% prac matury rozszerzonej pisemnej to puste kartki, za których sprawdzenie trzeba było sowicie zapłacić egzaminatorom. Jeśli jest bieda i trzeba zaciskać pasa, każdy zrozumie, ale też niech oszczędzają wszyscy na wszystkim a nie tylko na szóstoklasistach.
Argument mówiący o tym, że sprawdzian szóstoklasistów jest niepotrzebny, bo dobry nauczyciel zna możliwości ucznia, to mega uogólnienie. Otóż nauczyciele i wychowawcy świetnie też wiedzą, bo mają oczy, jak ogromny procent dzieci cierpi np. z powodu nędzy i nieodżywienia, braku należytej opieki i pijaństwa rodziców czy też z powodu wszechobecnej u nastolatków próchnicy zębów. Nic z tym jednak formalnie nie mogą zrobić. Sprawdzian dawał sygnał, iż ten czy inny dział wiedzy, poziom umiejętności jest zbędny, „przeterminowany” lub niedowartościowany. To mogło(by) stymulować potencjalne oddolne reformy także programowe.