Od czasów „Okrągłego stołu” system edukacji zmienił się, wprowadzono gimnazja, naukę religii do szkół, zmieniono sposób egzaminowania maturzystów, powraca na maturę matematyka, zrezygnowano z egzaminów na studia. Niestety, nie wypracowano żadnego spójnego programu wychowawczego.
Brak spójności wychowawczej
Chodzi o sposób i dobór treści wychowawczych obowiązujących we wszystkich szkołach na różnych etapach kształcenia. W zasadzie wszystko opiera się na ściąganiu przez dyrektorów szkół opublikowanych wzorców statutów szkolnych, programów wychowawczych szkół i dopasowywaniu ich do potrzeb danej placówki.
aby wychować dzieci i młodzież na lekcjach wychowawczych, należy punkt po punkcie, minuta po minucie rozpisać treści, które mają być tam podawane. rezygnacja państwa z tego obowiązku to rezygnacja z pieniędzy i rzeczywistej kontroli nad poziomem i celami wychowania.
Często gęsto cały proces kończy się na zmianie jedynie nazwy szkoły, a resztę rady pedagogiczne przyjmują zupełnie bezkrytycznie. O co właściwie chodzi?
Jeśli uczeń klasy trzeciej gimnazjalnej omawia podczas zajęć z matematyki lub języka polskiego jakieś zadania i lektury, to gdyby tydzień później lub dwa zmienił szkołę, istnieje ogromna szansa, że nie straciłby wiele pomimo przeprowadzki. W nowej szkole mógłby spokojnie, może z niewielkim poślizgiem w programie nauczania, dołączyć do rówieśników i kontynuować proces edukacyjny. W przypadku większości przedmiotów szkoły tego samego typu i przedmioty w nich nauczane opierają się o zbieżne, jeśli nie takie same programy z wyjątkiem właśnie programu wychowawczego.
Wiele szkół w Polsce nie wychowuje dzieci i młodzieży, ale podczas spotkań z wychowawcą ogranicza się do sprawdzania, podliczania frekwencji i analizy ocen, spraw bieżących itp. Pytaniem zasadniczym jest tu zatem kwestia potrzeby tego typu zajęć, bo nie ulega kwestii, że każdy nauczyciel wychowawca ma dodatek wychowawczy i ma też płacone za godziny spędzane na tzw. lekcjach wychowawczych. Skoro więc państwo płaci, ma prawo rozliczać z godzin i zadań podjętych przez nauczyciela, ale ma też obowiązek nałożenia takich a nie innych treści kształcenia na wskazane jednostki lekcyjne.
Główna zasada programu wychowawczego szkoły w poprzednim ustroju PRL zasadzała się na wpajaniu socjalistycznych wartości społecznych z negacją wartości życia jednostki, dehumanizacją jednostki kosztem gloryfikacji grupy społecznej, szeroko pojętego narodu jako elementu większej całości krajów szczęśliwych, bo wyzwolonych spod reżimu burżuazyjnych wartości. Naczelne zasady wychowania dzieci i młodzieży w owych czasach skupiały uwagę na socjalizowaniu uczniów, wpajaniu im wartości społecznie akceptowanych typu altruizm i empatia, odrzucając zupełnie indywidualizm. Społeczeństwo było wielką komuną z miłością dążącą do szczęścia poprzez eliminację ambicji jednostki, która nie liczy się i nie jest ważna, w ostateczności może swoje życie poświęcić dla dobra kraju, bo społeczeństwo może ewentualnie zrobić jej ten zaszczyt i tego od niej zażądać, z oddaniem życia za idee socjalizmu włącznie.
Socjalizacja i empatia – jedyne metody
Mijają lata, zmieniają się systemy polityczne, ale jeśli ktoś weźmie programy wychowawcze sprzed 25-30 laty, szybko zorientuje się, że te współczesne polskie programy są takie same. Wycofano z nich pojęcia socjalizmu, jedynie słusznych poglądów i postaw, wykreślono nowomowę, ale to, co pozostało, nijak nie przystaje do rzeczywistości XXI wieku. Z jednej strony mamy nowe czasy kapitalizmu, a polska socjalizacja jest w szkole pojmowana jako altruizm i empatia, równanie społeczności klas szkolnych do przeciętnej. Dzieci i młodzież zmuszane są przez szkołę, nauczycieli i wychowawców, do postaw altruistycznych i empatii kosztem własnych przekonań i rozwoju osobowości. Można zaryzykować stwierdzenie, iż nadal trwa tłamszenie jednostki, uznawanie jej potrzeb i ambicji za zagrożenie dla społeczeństwa. Objawia się to w różny sposób.
Socjalistyczny, czyli sprawiedliwy społecznie (tak to interpretowano w PRL) jest system oceniania zachowania i socjalistyczna skala ocen. Podczas wielu lekcji wychowawczych kończących semestr w Polsce mamy do czynienia z istnym targiem ocenami z zachowania, bo oto uczniowie otrzymują prawo oceniania swoich rówieśników, a „pani pytała, czy Kowalskiemu należy się ocena wzorowa, a myśmy powiedzieli, że nie, bo…” Bo np. Kowalski nikomu nie daje odpisać zadań z matematyki, nie wagaruje z innymi i nie chodzi na papierosa do bramy naprzeciwko gimnazjum. Słowem Kowalski nie dostosował się do grupy, nie zżył, czytajmy – nie podporządkował się grupie, więc nie jest cool. Kryteria ocen zatem i skala: naganny, nieodpowiedni, poprawny, dobry, bardzo dobry do wzorowego, to istny „konkurs piękności”.
Niestety, rozmywa ona sedno sprawy i młodzi uczniowie nie bardzo wiedzą, dlaczego chodzą do szkoły i jak są wychowywani. Dowiadują się co półrocze, że ocenianie przez rówieśników może zaważyć na ocenie z zachowania, zatem należy się najpierw socjalizować- zintegrować z rówieśnikami. W większości społeczności klasowych najlepiej się nie wyróżniać ani strojem, ani zachowaniem, ani ocenami czy aktywnością – słowem socjalistyczne „wszyscy są równi”. Kolejnym rażącym przykładem socjalistycznych kryteriów wychowania w polskiej szkole jest zasada grupowej odpowiedzialnością za cokolwiek, co nie podoba się lub nie jest na rękę nauczycielowi. Jeśli zatem nauczyciel nakazał przynieść książkę do ćwiczeń lub odrobić zadanie i z jego polecenia wywiązało się powiedzmy jedyne 10% klasy, to często gęsto stosowane są kary w postaci dodatkowych zajęć, sprawdzianów czy zadań domowych dla wszystkich.
Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku niesubordynacji uczniów, czyli zawsze wówczas, kiedy nauczyciel nie radzi sobie z dyscypliną. I tak na przykład jeśli dwóch uczniów ignoruje zasady dobrego zachowania podczas zajęć, nauczyciele potrafią ukarać za to całą klasę. Podobnie rzecz ma się w przypadku przewartościowań odnośnie prac wykonywanych w grupach zadaniowych. Niektórzy nauczyciele wprost pracę w grupach uważają za metodę najbardziej korzystną dla uczniów. Wadą jej jednak jest podejmowanie działań pozorujących wykonywanie zadań przez uczniów i demoralizacja.
System kar
Zasadniczą wadą jest różnorodność i dowolność zależna wyłącznie od statutu szkoły. Ponieważ uczniowie różnych szkół mają ze sobą kontakt, łatwo zdobywają informacje na temat, co i ile wolno w danej szkole, jakie są granice zachowania i postaw karalnych, a na ile można sobie w tym zakresie pozwolić.
W życiu pozaszkolnym natomiast jest jedno prawo, którego należy przestrzegać i jeden system kar stosowany do wszystkich obywateli.
Zatem sam fakt różnych statutów i różnych regulaminów oceniania zachowania szkół prowadzi do patologii. Dla przykładu w jednym gimnazjum kara za to, że uczeń uderzy ucznia w twarz to wpisanie uwagi i obniżenie oceny z zachowania o jeden stopień, a w drugim gimnazjum uderzenie ucznia przez ucznia może skończyć się zawieszeniem w prawach, wezwaniem rodziców i obniżeniem oceny z zachowania do nagannej, więc tej najniższej. System prawny, w którym ludzi wiedzy i nauki – nauczycieli – zmusza się do rozstrzygania o winie, do klasyfikowania zaistniałych działań patologicznych ucznia na lżejsze i cięższe, proces karania abstrakcyjnymi karami w postaci uwagi w dzienniku czy obniżenia zachowania do nagannego, podczas gdy na przykład poza szkołą dany czyn zgodnie z prawem może spotkać się z poważnymi sankcjami z odstraszającą karą pieniężną albo wręcz z pozbawieniem wolności w zawieszeniu, to patologia. Jest wiele takich spraw związanych z zachowaniem uczniów, które szkoła „załatwia” we własnym zakresie, zakładając że uczeń nie miał złych intencji, działał nieświadomie itp.
Dlatego też wielu uczniów z różnymi dewiacjami wie, na ile może sobie pozwolić i pozwala sobie w ramach owych granic, ponieważ sprawy kończą się zazwyczaj wezwaniem rodziców do szkoły albo obniżeniem zachowania, a ten czy ów i tak ma już obniżone, więc… bęc drugiego w ucho lub w łeb.
Uczeń z dewiacjami i patologiami ma w szkole potężne wsparcie pedagoga, psychologa, dyrektorów i inspektorów oświaty. Jedno słowo takiego ucznia może wręcz zniszczyć karierę nauczyciela lub innego urzędnika. Współczesna polska szkoła ma wręcz totalitarnie opiekuńcze zacięcie (jeśli można tak powiedzieć) zamiast edukacyjnego i wychowawczego, bowiem jest wspaniałym miejscem dla przeciętności i zapóźnienia w nauce, sprzyja indolencji twórczej i wyrównuje szanse, spłaszczając wymagania i wciąż obniżając je, na przykład z dawnych 60% wymagań do 30% obecnych. Najlepsze osiągnięcie socjalizmu, współzawodnictwo w pracy i nauce, co mogłoby dzisiaj rodzić pozytywne emocje i ambicje, odeszło w zapomnienie. Cóż, często złośliwie jest kojarzone z tzw. wyścigiem szczurów. Maksymą polskiej szkoły jest przeciętność: byle przechodzić z klasy do klasy, ocena dopuszczająca to ocena optymalna i wymarzona dla ogromnej rzeszy uczniów gimnazjów i szkół średnich.
Bezwartościowa jednostka, ważny tłum
Główny nacisk wychowawczy szkoły socjalistycznej dotyczył integracji środowiska klasowego w celu kontrolowania postaw i zachowań uczniów. Indoktrynacja i wtłaczanie gotowych szablonów zachowań to cechy zniewalania poprzez system. Szkoła III RP jest w tym sensie taka sama, to nam pozostało po socjalizmie. W efekcie od przedszkola po szkołę średnią mamy nie zespoły klasowe ukierunkowane na naukę i rozwój intelektualny, mądrość nie jest wartością nadrzędną, nie jest nią też postęp w nauce, ale integracja środowiska uczniów wokół spraw zupełnie szkole obcych. Dla przykładu, jeśli w szkole socjalistycznej nauczyciel wychowania fizycznego lubił piłkę nożną, na zajęciach rzucał piłkę „do nogi” i na gwizdek wszyscy grali latami w piłkę nożną. Jeśli innemu bardziej podobała się piłka ręczna, dzieci grały w piłkę ręczną. Oczywiście zapisy w dziennikach, tematy lekcji były zróżnicowane wg programu, na papierze i tylko tam. Problem w tym, że koncentrowanie się na integracji dzieci i później młodzieży prowadzi do zaniedbania zadań edukacyjnych.
Dziesiątki tysięcy dzieci kończy szkołę podstawową, nie przeczytawszy żadnej lektury, ogromny procent absolwentów gimnazjów nie potrafi czytać i nie zna tabliczki mnożenia, ogromny procent maturzystów kupuje prezentacje maturalne, choć na ich napisanie ma ponad rok czasu, na studia idzie każdy, kto nawet przypadkowo zdał maturę, bo uczelni mamy pod dostatkiem, licencjaci, magistranci i doktoranci masowo zlecają pisanie prac specjalistom.
Przymiotnik „ogromy”, „masowo” oznacza szacunkowo pomiędzy 70-90% roczników. Oczywiście, nie ma to nic wspólnego z procentową ilością zdawanych sprawdzianów, egzaminów gimnazjalnych i matur, bo akurat egzaminy nowego typu nie sprawdzają podstawowych umiejętności uczniów. Na przykład pomiędzy 10-20% gimnazjalistów czyta w całości lektury, a liczba uczniów szkół średnich czytających przewidziane programem lektury jest o połowę niższa. Z doświadczenia własnego wiem, że na 30 osób w klasie 3-5 osób czyta, reszta symuluje, opuszcza zajęcia z lekturami w temacie, zdaje fragmenty wiedzy o lekturze zasłyszane lub streszczone przez innych. Z kolei egzaminy po gimnazjum i egzamin maturalny zdaje szacunkowo 80-97% młodzieży. W jaki sposób tego dokonują, skoro „najmodniejszą oceną” w wielu typach szkół profilowanych i liceach ogólnokształcących jest dopuszczający? Zupełna hipokryzja systemu.
W oczekiwaniu na system kapitalistyczny, rynkowy, marzyliśmy, że ranga nauki i wykształcenia wzrośnie, ponieważ robotnik niewykwalifikowany to przeszłość. Zmiana systemu politycznego, z gospodarki zacofanej miał wprowadzić Polskę na tory rozkwitu industrialnego i technologicznego, teraz informatycznego. Taki stan rzeczy wymusza większe zaangażowanie w procesy edukacyjne, bo współczesny pracownik musi być wyposażony w lepsze narzędzia niż miało to miejsce 20-30 lat temu.
Jednak system wychowania szkolnego bazujący na integrowaniu i indoktrynacji negatywnej, narzucającej jednostce wartości grupy i tłamszącej osobowość ucznia poprzez nieczytelne wymagania odnośnie zachowania, poprzez zamulanie i hamowanie rozwoju zainteresowań ucznia prowadzi do patologii i degradacji nauki jako wartości nadrzędnej.
Dorośli muszą sami najpierw określić, jakiego obywatela chcą kształcić: oczytanego, samodzielnego, który rozumie potrzebę rozwoju lub też zintegrowaną społecznie papugę z zanikającym instynktem przetrwania, bo Państwo za nią zrobi wszystko. Cała armia pedagogów, psychologów, miliony stron zapisanych uwag i protokołów z rozmów szkoła-uczeń, szkoła-rodzice, setki tysięcy ocen niedostatecznych bądź zagrożeń zaadresowanych państwo-rodzice na pierwsze i drugie semestry w szkołach świadczą o tym, że brakuje jasnego i czytelnego sygnału dla społeczeństwa, czym i jaką rolę wychowawczą ma spełniać polska szkoła w XXI wieku. Po jednej stronie katedry gimnazjalnej i szkoły średniej mamy zintegrowaną grupę skłonną do podjęcia każdego działania, nawet niezgodnego z prawem, aby uniknąć przymusu uczenia się i rozwoju, po drugiej stronie bezradnego nauczyciela zdziwionego i zaskoczonego postawą uczniów, oczekujących wciąż na obniżanie wymagań.
Przyszłość tkwi w sporcie
Kolejny rok szkolny przyniesie zapewne wzrost zwolnień z wychowania fizycznego. To plaga w szkołach średnich. Polskie dzieci tylko w szkole podstawowej są zachęcane do ruchu i państwo nie może nic z tym zrobić. Brakuje planu wychowania w lub do sportu, w duchu rywalizacji i fair play. Śni mi się po nocach plan ogólnej dostępności dzieci i młodzieży do sal gimnastycznych i boisk w szkole i po szkole. Jest tyle agresji i frustracji, dziwnych zachowań u dzieci i młodzieży, łatwość dostępu do używek włącznie z narkotykami i niestety nie ma alternatywy. Mogłaby nią być kultura fizyczna.
Zalety rozwoju poprzez sport są niedoceniane. Rywalizacja sportowa ma ogromne zalety wychowawcze, bo pokazuje człowieka i jego trud jako proces indywidualny. Ażeby osiągnąć jakiekolwiek rezultaty, należy włożyć w przygotowanie się do zawodów sportowych czy zwykłej rywalizacji jakiś wysiłek. Ponadto sport to świetny „odpowietrzacz”, środek antystresowy i antyfrustracyjny. W każdej sali gimnastycznej można by udostępniać uczniom worki treningowe, za grosze każdy może kupić rękawice bokserskie i podczas przerw lub po lekcjach potrenować, spalając negatywną energię.
Nie chodzi o to, aby kształcić masowo sportowców, ale o danie możliwości wykorzystania energii do celów nie związanych z agresją.
Na przykładzie piłki nożnej i jej rozwoju w Polsce można powiedzieć, że aby wykształcić zawodnika na dobrym poziomie krajowej ligi, trzeba zachęcać tysiące do biegania i trenowania, spośród nich dopiero można wybierać kandydatów do danej dyscypliny sportu. Jest wielu utalentowanych sportowców spontanicznie biegających po podwórkach i czujących potrzebę spełnianie się w ruchu. Niestety, na przykładzie lekkiej atletyki i innych sportów indywidualnych, ale też zespołowych, można wnosić, iż mało które dzieci pełne zapału i talentów przechodzą do sportu wyczynowego. Po pierwsze nie mają z nim kontaktu i nie wiedzą o nim, po drugie też nie ma bodźców zachęcających do zajmowania się sportem, nie mówiąc o stronie finansowej, szkoła nie spełnia roli użytecznej w tej kwestii.
Zainteresowani sportem rodzice sami poszukują dla swoich dzieci zajęć ruchowych poza szkołą, ale na poziomie gimnazjum to zaangażowanie rodziców i młodzieży spada, aby zaniknąć na poziomie szkół średnich.
Wszelkiego rodzaju związki sportowe nie robią zbyt wiele, aby przyciągnąć czy też przekonać do siebie szkoły i nakłonić do współpracy w dziedzinie reklamy i mecenatu talentów. Wszystko rozbija się o pieniądze i brak trenerów, regulacji prawnych itd. Sort może być programem wychowawczym, ośrodkiem i tematem wszelkich rozważań o roli ucznia w społeczeństwie. Poza współzawodnictwem i rozładowywaniem emocji, nadmiaru energii, ma walory zdrowotne. Korzystając z wielkich osiągnięć polskich sportowców, mistrzostwo Europy siatkarzy, brązowy medal siatkarek, wygrane mecze koszykarzy, sukcesy w lekkiej atletyce w skoku o tyczce, rzucie młotem i pchnięciu kulą, sporty motorowe jak żużel, rajdy samochodowe, skoki narciarskie i biegi, kolarstwo, sukcesy zawodników wschodnich sztuk walki i pięściarzy zawodowych, szczypiornistów i szczypiornistek, a także wiele innych dyscyplin związanych z pływaniem, tenisem stołowym i ziemnym, żeglarstwem itd. to ogromny kapitał ideowy, wskazujący tak ważne dla młodzieży przykłady do naśladowania.
Póki co jesteśmy społeczeństwem najbardziej wymagającym sukcesów od sportowców, np. piłkarzy, ale lwia część z nas to sportowcy telewizyjni, czyli widzowie a nie uczestnicy. Czas to zmienić. Państwowy program wychowania do sportu może także w perspektywie zmniejszyć kolejki do lekarzy i przedłużyć okres produktywności społeczeństwa.
Nowoczesna kadra
Problemem ważnym lub jednym z najważniejszych w polskiej szkole jest nabór pracowników i obsadzania stanowisk dyrektorskich poprzez konkursy. Ponieważ płace w szkole nie są atrakcyjne dla najlepszych studentów i geniuszy, którzy mogliby być wzorem dla dzieci i młodzieży, o pracę starają się zwykli ludzie. W zasadzie jedynym kryterium przyjęć do pracy w szkolnictwie jest potrzeba „zatkania” wolnego etatu, a największym „progiem przejścia” jest analityczne spojrzenie dyrektora placówki. No właśnie, skoro od dyrektora szkoły zależy poziom przyjmowanych do pracy nauczycieli, systemowi edukacji powinno zależeć, aby osoba dyrektora była odpowiednio dobrana.
Konkursy wyłaniające dyrektorów szkół noszą znamiona socjalistycznych i patologicznych, partyjnych i nepotycznych, pozostawiają bowiem ogrom decyzji lokalnym urzędnikom uwikłanym w polityczne, rodzinne i towarzyskie układy.
Na przykładzie afery hazardowej widzieliśmy, jak to „mafiozo” zadzwonił do ministra z prośbą: „Mam córkę, która ukończyła zagraniczne studia i marnuje się, załatw jej jakąś pracę.” Minister zaproponował urzędnicze stanowisko w ministerstwie, ale to nie satysfakcjonowało koleżkę hazardzistę, więc minister zaproponował pracę w totalizatorze… Cóż, minister nie mógł zaproponować córce swojego sponsora pracy w firmie prywatnej, bo jego władza i układy rozciągają się wyłącznie na państwowe spółki i spółeczki. Szkoła i cała oświata jest państwowa i to oznacza, iż każdy urzędnik państwowy wyższego szczebla może „mieszać„, jak mu się tylko podoba w tym „sosie„.
Aby uniknąć korupcji i kumoterstwa w szkole, należałoby utworzyć coś w rodzaju Korporacji Dyrektorów Szkół, instytucji zewnętrznej zrzeszającej specjalistów w tym zakresie. Do nich zwracałyby się samorządy z tzw. zapotrzebowaniem, także wtedy, gdy aktualnie zatrudniony dyrektor nie może podjąć pracy z racji choroby.
Weryfikacji i zmiany należałoby oczekiwać w zakresie kadencyjności dyrektorów. Obecny kredyt zaufania państwa polegający na umowie pięcioletniej z dyrektorem szkoły to stanowcza przesada. Ponieważ miernikiem poziomu nauczania w gimnazjach i szkołach średnich są egzaminy końcowe i maturalne, łatwo zweryfikować pracę dyrektorów.
Logika reformy oświaty nakazuje, aby był to także okres dla wykazania się inwencją twórczą dla dyrektora i nauczycieli. Gdyby jednak istniała Korporacja, umowy z dyrektorami mogłyby być podpisywane na rok czy dwa. Wyniki egzaminów szkolnych mogą być zadaniami do realizacji dla nadzoru pedagogicznego. Oczywiście dobór dyrektora szkoły nie jest jedynym czynnikiem rzutującym na poziom nauczania nauczycieli konkretnej placówki. W zasadzie każdemu z nich zależy, aby najważniejszych, egzaminacyjnych przedmiotów uczyli najlepsi, pozostali mają mieć po prostu potwierdzone pismem i dyplomami odpowiednie kwalifikacje i robić swoje.
Uczciwa selekcja do pracy dyrektorskiej w oświacie może dawać gwarancje jakości zatrudnianych później pracowników, nauczycieli. Źle wykształcony dyrektor szkoły będzie zatrudniał przeciętniaków i klakierów.
Poruszone tutaj kwestie nie zamykają zagadnienia reformy systemu oświaty. Problem w tym, że w mojej ocenie jest on lub może być papierkiem lakmusowym stwierdzającym właściwą i odpowiedzialną postawę kolejnych rządów. Każdy z nich jest tyle wart, na ile był, jest lub będzie w stanie pozytywnie wpływać na procesy edukacji społecznej. W nowym roku szkolnym życzyłbym wszystkim, aby polski system miał określone jakieś realne plany rozwoju na przyszłość.
26-30.10.2009 r.