Polska szkoła dopuszczająca

W maju i czerwcu każdego roku uczniowie szóstych klas podstawówek, trzecich klas gimnazjów i maturzyści bardzo intensywnie zastanawiają się nad własną przyszłością. Mój syn w tym roku wybiera gimnazjum i cała rodzina to przeżywa wraz z nim. Uczniowie i studenci poszukują szkół i studiów swoich marzeń. Naprzeciw tym oczekiwaniom wychodzą różnego rodzaju rankingi i statystyki. Dawniej mówiono, iż uczeń zdolny i zainteresowany nauką, osiągnie zadowalające wyniki w każdej szkole i na każdej uczelni. Dzisiaj to niestety niemożliwe, ponieważ przez polską szkołę przechodzi „fala dopuszczająca”, czyli postawa nazywana do niedawna „panda 2” – zwrot skierowany do nauczyciela w skrócie ujmujący zdanie proszące: „Co panu/pani zależy, daj pan/pani mi (mojemu dziecku) 2” – dwa jest najniższą oceną promującą. Na sprawdzianach pojawia się pusta w treści kartka z narysowanym misiem pandą o numerze 2 na brzuszku i wiadomo o co chodzi.

Zjawiskiem dość przygnębiającym jest degradacja ambicji szkolnych dzieci i młodzieży. Otwarcie granic i rynków pracy UE dla Polaków spowodowało, iż młodzież opuszcza ojczyznę, aby robić byle co za „większą kasę” w Holandii, Irlandii, w UK czy w Niemczech. Dla przykładu pracownik fizyczny w angielskim TESCO zarabia 800 funtów miesięcznie, a w polskim 1000 zł. Tego pierwszego stać na opłacenie wynajętego domu i utrzymanie rodziny, drugiego w Polsce za wypłatę nie stać nawet na samodzielne wyżywienie się – o samodzielnym mieszkaniu i życiu może pomarzyć. W każdym razie wiadomości tego typu, porównywanie standardów i możliwości znalezienia pracy, dzięki internetowi rozprzestrzeniają się z „lotem błyskawicy”. Uczniowie starsi i młodsi potrafią kalkulować. Za każdym razem w ich toku rozumowania pojawia się ten sam wniosek: „Życie jest jedno i warto spędzić je w dostatku”. Gwarancją dostatku jest praca.

MEN wprowadza wciąż nowe „genialne rozwiązania” sprawdzające efektywność pracy szkół. Mamy zatem reformę szkolnictwa i podział na trzy typy szkół, sześcioletnia podstawówka, trzyletnie gimnazjum i szkoły ponadgimnazjalne. „Bezcennym źródłem wiedzy o poziomie kształcenia” są wyniki egzaminów zewnętrznych. Czy mają one wpływ na jakość nauczania w polskich szkołach, skoro trend „na dopuszczającą” jest wciąż dominujący? Równie „bezcennym źródłem wiedzy o poziomie kształcenia” jest ewaluacja. Podlegają jej szkoły, a ich praca oceniana jest przez uczniów, rodziców, nadzór pedagogiczny. Nowością, trzecim, jakże „bezcennym źródłem wiedzy o poziomie kształcenia” jest wskaźnik EWD, czyli edukacyjna wartość dodana. To zupełnie „nowoczesne i ponadczasowe narzędzie statystyczne”, dzięki któremu MEN dowie się, że większość polskich szkół to niestety „szkoły straconych możliwości”. Zawsze można mówić o niespełnionych ambicjach, planach itp. – nie potrzeba aż tak zaawansowanych narzędzi, aby odczytać jak głęboko w hipokryzji żyje system przeładowany treścią. Praca przy tych wszystkich diagnozach, narzędziach badawczych daje satysfakcję kilku urzędnikom zachłyśniętym zarządzaniem oświatą i nadzorem pedagogicznym. Tymczasem statystycznego ucznia interesuje takie przygotowanie do życia, aby mógł znaleźć wymarzoną pracę u pracodawcy płacącego mu w Euro tak, jak starsi koledzy z podwórka zarabiają.

Edukacyjna wartość dodana

Edukacyjna wartość dodana – strona ewd.edu.pl

Brak reakcji na nowoczesność i współczesność, brak reformy na poziomie programów i wymagań polskich szkół doprowadzi do tego, że niedługo Polska stanie się „krajem dopuszczającym”. Najlepsi uczniowie, studenci, absolwenci, specjaliści emigrują w zastraszającym tempie. Szkole potrzeba przewartościowania, oderwania się od modeli socjalistycznych i socjalnych ukierunkowanych na uczenie omnibusów. Stawiając wymagania sformułowane w XX wieku, w większości nie do przejścia dla uczniów epoki informatyki XXI wieku, wmawiamy naszym uczniom, że nie dają rady, bo są za słabi intelektualnie. Stres i frustracja współczesnego ucznia wynika w większości z niezrozumienia sytuacji, kiedy to świetnie radzi sobie z nowoczesną techniką (media, telefonizacja, internet, komputery, automatyzacja, motoryzacja i in.), a mimo to ze szkoły wraca bez sukcesów. W którymś momencie więc odrzuca nauczanie tradycyjne, kontestuje szkołę lub poddaje się, godząc na oceny dopuszczające.

Szkoła uczy nasze dzieci, że trzeba być super mądrym i sprawnym intelektualnie humanistą, wszechstronnie wykształconym poliglotą, aby być człowiekiem wartościowym, odnaleźć się na rynku pracy i osiągnąć szczęście w życiu. To brzmi jak niespełnione marzenie epoki renesansu, a przecież w renesansie czytać i pisać potrafiły jednostki. Współczesność przerasta renesans co najmniej o dwie głowy, dzieci w przedszkolach uczą się języków obcych, czytania i pisania! Wyidealizowane podejście do uczenia się wyrządza wielką krzywdę dzieciom i młodzieży. Tak naprawdę my, dorośli, rodzice i nauczyciele sami nie wiemy, czego uczymy i zupełnie ignorujemy to, co dzieci już wiedzą. Nie potrafimy wyegzekwować tego minimum, które naszym zdaniem stanowi o podstawowym poziomie postępu. Dla przykładu absolwenci podstawówek, gimnazjów i maturzyści w równym stopniu dzisiaj nie potrafią czytać i pisać, nie znają zasad gramatyki języka ojczystego, ani nie znają tabliczki mnożenia. Programy nauczania to mozaika, cała gama propozycji, w której za dużo życzeń i celów do spełnienia, a za mało realnej oceny potrzeb i możliwości. Z tego powodu właśnie gra pozorów w szkole (system przepycha do kolejnej klasy każdego) i dopuszczające oblicze polskich uczniów, ale nie ludzi posiadających zupełnie inne niż szablony szkolne wartości.