Kostecki vs Corbin

  • 31 października 2010

„Wojak Boxing Night” zorganizował tydzień temu galę, w której walkę główną w warszawskim hotelu Hilton stoczył Dawid Kostecki (34-1, 23 KO) i Sean Corbin (14-2, 10 KO).

Nie widziałem jej na żywo, dopiero bodaj we wtorek w PolsacieSport. Mimo że czekałem do późnej sobotniej nocy, moment rozpoczęcia przesuwał się w nieskończoność. O godzinie 0.20 poinformowano, że za chwilę po jeszcze jednej walce odbędzie się pojedynek Kostecki vs Corbin. „Niech władze Polsatu same sobie oglądają” – pomyślałem i poszedłem spać. Nawet wielkie mistrzowskie gale w Niemczech czy Anglii rozpoczynają walki główne przed północą, a Polsat „kombinował jak koń pod górkę”… żenujące okłamywanie widza.

Z przebiegu walki widać, że „Cygan” (Kostecki) wyciągnął wnioski z walki wcześniejszej z Ilią. Nie rzucał się na rywala i trzymał dyscyplinę, tak jak za najlepszych swoich czasów. Widziałem kiedyś jego walkę, już nie pamiętam z kim, ale trzymał rywala na dystans i przez cały czas kontrolował przebieg spotkania. W przypadku Corbina było to trudniejsze, gdyż jak można zauważyć na filmie z walki (na youtube) technicznie zawodnik ten prezentuje poziom juniorów amatorów.

Kwestią czasu było przyłapanie Seana mocnym ciosem, jakim Dawid dysponuje. W końcówce czwartej rundy prawy sierp nad lewą prostą wystarczył, aby położyć rywala na deski. Sędzia ogłosił techniczny nokaut i było po walce, ale dodam kilka jeszcze cierpkich uwag typu „nie podobało mi się”.

Nie podobało mi się, gdy po walce na ringu pojawiła się żona Kosteckiego i ten, ponieważ nie miał czym (był w rękawicach) lub jak jej przytulić (opływał potem i wodą), a kamerzysta wciąż go pokazywał, zaczął tarmosić swoją ukochaną. Na gwałt próbował pokazać ją całemu światu. Nie wyszło to jednak zbyt medialnie. Najlepiej byłoby, gdyby ukochane pięściarzy w ogóle nie wchodziły do ringu, a ich ewentualne wrażenia po walce mężów, chłopaków, kochanków, można było zarejestrować w sposób bardziej cywilizowany po opadnięciu adrenaliny. „Kostecki nie pokazuje już obrzydliwego jęzora do kamery, teraz szarpie przed kamerami żonę” – można by powiedzieć, że chce jej załatwić pracę w Polsacie. Podczas gdy z pewnością ona chciała tylko mu pogratulować. W takim show jednak na spontaniczność może sobie pozwolić jedynie wiadro trzymane przez sekundanta, a nie profesjonalista. Rzucanie się w ramiona żon bokserów w ringu nie wygląda ani na autentyczne, ani na higieniczne – estetyczne. Fana sportu, który śledzi rozwój talentu Kosteckiego (i innych), zupełnie nie interesuje jego żona w ringu po walce, zresztą w ogóle żony sportowców, lub mężowie sportsmenek zupełnie nie interesują widzów podczas oglądania widowiska – nie ich chcemy oglądać. Co by było, gdyby podczas przerw w meczach żony siatkarzy rzucały się im w ramiona z gratulacjami i tłumnie wpadały na boisko?

Jeszcze bardziej nie podobał mi się Kostecki podczas przerw, ponieważ wyszło na jaw, jak bardzo jest niesamodzielny lub/i uzależniony od decyzji trenera Fiodora Łapina. Ten trener zresztą kojarzy mi się bardzo źle, ponieważ pobił kiedyś – spoliczkował – w narożniku Włodarczyka, kiedy Diablo naprawdę padał na twarz na ringu i nie potrafił złapać oddechu, był wręcz nieprzytomny i nadawał się do poddania walki czy reanimacji. Zamiast Łapin podnieść go w narożniku, ratować, napowietrzając płuca zawodnika, jak robią to na stojąco na przykład zawodowcy UFC czy MMA, to trener zdzielił Diablo po twarzy, jak oficer angielski szeregowca za czasów królowej Wiktorii. Podczas walki Kosteckiego, w przerwie przed trzecią rundą Kostecki pyta Łapina, grzeczny jak przedszkolak, czy ma bić podwójne proste? Ten odpowiada mu, że lewy prosty i prawy prosty na tułów, czyli nie ma dyskusji.

Te oczywiście techniczne wskazówki kogoś (trenera), kto z boku widzi być może więcej, mogą być wartościowe i są. W ringu jednak to bokser przyjmuje i waży ciosy, w związku z tym to on powinien myśleć, jak ich unikać i kiedy zamykać oczy, co można przyjąć na twarz lub co na żebra i kiedy. Brak tego myślenia charakteryzuje nie mistrza, ale pretendenta, nie profesjonalistę, ale amatora. A przecież Kostecki nie jest „łosiem”, tylko… No właśnie, kim? Bo zachowuje się jak koń, któremu woźnica musi wskazywać kierunek jazdy – i to mi się nie podobało. Trener jest po to, aby podpowiadać, ale nie decydować, wspomagać, ale nie walczyć za boksera. Gdy jednak pięściarz pyta o to, czy ma uderzać podwójnymi prostymi, zamiast je zastosować i samodzielnie sprawdzić, to po prostu ośmiesza się.

Z wywiadów z Kosteckim na youtube wynika, że sportowiec ten ma wiele do powiedzenia – zawsze. Może powinien mniej mówić właśnie, a więcej myśleć w ringu. Zamiast panicznie bać się przerw pomiędzy rundami, czyli trenera i jego niezadowolenia, powinien zatroszczyć się o lepszą jakość samej walki. Podstawy i ogromny talent już ma. Coś jednak najwyraźniej go rozprasza i nawet z „kelnerami”, którzy przyjeżdżają znikąd ma problemy. Wierzę, że Kostecki pobije wszystkich i zostanie mistrzem świata. Znam jego karierę i problemy życiowe, ale… Dawid powinien zacząć być w końcu dojrzałym zawodnikiem, mistrzem w ringu, a nie przed mikrofonem. Być może powinien zmienić trenera na takiego, który podczas treningów i okresu przygotowań wyjaśni, o co chodzi w przyjętej taktyce na walkę, a nie podczas przerw. Są one przede wszystkim po to, aby zawodnik odpoczął, a nie stresował się minami lub policzkami trenera.