Język angielski a uczeń zdolny

Nauka potwierdza prawdę mówiącą o tym, że edukację dzieci w zakresie języków obcych należy rozpoczynać jak najwcześniej. Nie ma w tym nic złego, aby poprzez zabawę przedszkolną i klasy początkowe wprowadzać nowe kategorie wiedzy dla dzieci, lekcje językowe, informatyczne czy sportowe.

W wielu przedszkolach i szkołach polskich w latach 90-tych organizowano zajęcia dodatkowe z języka angielskiego i informatyki. Uczęszczanie na te zajęcia było i jest fakultatywne, czyli zależne od zgody (lub jej braku) rodziców, chęci lub niechęci dzieci w przedszkolu. W szkołach o zajęciach dodatkowych dla konkretnych klas decydowali (-ują) rodzice, bo to oni za nie płacą, a nie państwo. Opinie o programach nauczania dzieci przedszkolnych i nauczania początkowego są różne. Aktualnie (od roku 2008) w klasach 1-3 szkół podstawowych język angielski jest już przedmiotem nauczania.

Podręcznik

Są różne opinie na temat, kiedy rozpocząć naukę języka z dzieckiem. Jedni pedagodzy twierdzą, że uczeń w czwartej klasie podstawówki w dwa miesiące jest w stanie opanować materiał klas 1-3 z przedszkolem włącznie, z kolei inni są zdania, iż nauczanie języków należy zacząć w przedszkolu, bowiem samo obcowanie z językiem ma kolosalne znaczenie dla rozwoju różnych, nie tylko językowych zdolności najmłodszych uczniów. Najciekawsze jest to, w jaki sposób system edukacji reaguje na najzdolniejsze jednostki albo też na wykazujące ogromną chęć nauki. Na zajęciach językowych widać, że uczniowie dobrzy, najlepsi muszą wraz z rodzicami sami zadbać o swoje wykształcenie. Państwo im w tym nie pomaga. Prześledźmy drogę zdobywania wiedzy językowej Igora Nowaka, który aktualnie jest jednocześnie menedżerem w wielkim markecie we Wrocławiu i rozpoczyna drugi rok studiów.

Nie uczymy się języków obcych z nudów, bo są piękne, ale dla potrzeb użytkowych, więc nauka ich to nie zaszczyt, ale obowiązek dla każdego, kto będzie chciał skorzystać za granicą z toalety, kupić chleb itp. Tymczasem jeszcze wielu uważa uczenie się języka obcego za wyróżnienie, rodzaj „bonusu od życia”. Polacy podchodzą do nauki języka obcego niemal „na kolanach”, bo obcy znaczy nowoczesny, lepszy niż rodzimy. Tak samo jest traktowany przedmiot – podział na grupy początkujące, zaawansowane (10-15 osób), a na języku polskim nauczyciel ma czasami po 35 osób w klasie…

Gotowość systemu kształcenia

Jako dziecko Igor różnił się od swoich rówieśników tym, że był uparty jak osioł i jak coś mu się spodobało lub go zainteresowało, musiał to zobaczyć, poznać, zrozumieć lub zgłębić. Nie jest i nie był geniuszem, kimś wyjątkowym, zawsze uczył się przeciętnie, ale bardzo chciał się uczyć języków obcych i w tym wyraźnie wyprzedzał kolegów. Państwo Nowakowie nie wiedzieli, skąd wzięły się językowe inklinacje ich syna. Igor tłumaczył, że chodzi o gry. Nie chcieli wierzyć. Od dziecka miał różne konsole do gier TV i później komputer. Bardzo stresowało go to, że nie rozumie, co mówią do siebie bohaterowie niektórych z nich. Nie potrafił odczytać angielskich napisów, często dialogów i podpowiedzi. Samodzielnie sięgał po słownik, aby niektóre z nich tłumaczyć, ale wiadomo, co innego zrozumieć wyrazy, a co innego zdania i sens konwersacji. Potrzebował nauczyciela. Kiedy zatem któregoś dnia w przedszkolu pani zapytała, czy któreś z dzieci zechciałoby brać udział w dodatkowych zajęciach z języka angielskiego, chłopak pobiegł natychmiast. Potem rodzice, miło zaskoczeni chęcią chłopca, opłacali mu te dodatkowe zajęcia. Jedne dzieci po jakimś czasie rezygnowały z dodatkowych lekcji angielskiego, inne świetnie się bawiły, ale była też grupa na czele z Igorem, która czekała na to, aż pani w końcu przestanie się z nimi bawić w angielską opiekunkę do dzieci i zacznie uczyć czegoś poważnego. Pani miała z dziećmi świetny kontakt, przychodziła z gitarą i bawiła się z nimi, nauczyła dzieci kilku piosenek i nazw części ciała, a nawet liczyć do dziesięciu. Chłopcu to jednak nie wystarczało, wcześniej nauczył się więcej sam i nie potrzebował takiego nauczyciela, a już na pewno piosenek po angielsku, nie była mu też potrzebna znajomość historii Anglii ani opowieści o Londynie, królowej i fladze angielskiej. Myślał sobie bowiem tak: „Polska jest piękniejsza, Kraków ciekawszy a polska flaga ładniejsza”, bo tak naprawdę jeszcze wtedy myślał, że Kluczbork, Polska i Anglia to trzy miasta. Kiedy już zdecydował się powiedzieć rodzicom głośno, iż czuje się oszukany, a pieniądze za lekcje pani powinna zwrócić, bo niczego go nie nauczyła, skończył się rok szkolny i Igor z przedszkolaka miał wkrótce stać się pierwszoklasistą. Jego wiara w szkolne nauczanie rosła wraz z nim.

W deszczowe dni wakacyjne często grał w gry TV. Próbował jakoś ignorować napisy, napuszył się i obraził na język angielski. Przechodził poważny kryzys. Pewnego dnia przez przypadek włączył najnowszą bajkę i okazało się, że jest w oryginale, w języku angielskim. Początkowo chciał się rozpłakać z nerwów, był sfrustrowany, ale później mu przeszło. Po obejrzeniu bajki, w której niewiele mówiono, a dużo się działo, Igor postanowił, że będzie tłumaczem języka angielskiego, aby nigdy żadne dziecko nie musiało przeżywać tego, co on. Całą resztę wakacji spędził nad książkami i programem komputerowym, ucząc się słówek z języka angielskiego. Jasne było, że rodzice musieli wybrać szkołę z dodatkowymi zajęciami z języka angielskiego w klasach 1-3, to znaczy było to jasne dla rodziców. Igor nie był już takim optymistą, ponieważ miał doświadczenia z przedszkola i nie wspominał tych niby lekcji pozytywnie. Nie wiadomo było aż do pierwszego dzwonka, jak będą wyglądały lekcje i z jakich podręczników dzieci będą się uczyć. Miała o tym zadecydować pani nauczycielka w pierwszych dniach szkoły. Nadszedł więc dzień, kiedy jako uczeń pierwszej klasy chłopiec poznał prawdę o programie nauczania języka angielskiego. Pani nauczycielka przyniosła podręcznik, aby go pokazać uczniom i rodzicom. Kiedy przyszła kolej na Igora, łapczywie złapał podręcznik, ale to, co zobaczył, wielkie rysunki różnych przedmiotów, po kilka wyrazów na stronie, niewiele całych zdań, nie przekonało go. Po powrocie do domu powiedział: „Mamo, książki, z których będziemy się uczyć, zawierają materiał przedszkolny. Może lepiej byłoby, abym wykupił sobie korepetycje zamiast płacić za zajęcia dodatkowe? Na korepetycjach przynajmniej byłbym sam.” Rodzice byli w szoku, ich dziecko mówiło językiem dorosłego człowieka i wiedziało, czego chce.

W klasie trzeciej SP Igor miał za sobą pięć dyplomów różnych konkursów językowych, w tym trzech centralnych. Jeden wszak konkurs organizowany przez wydawnictwo podręczników do języka angielskiego zapamiętał szczególnie, a właściwie opinię przewodniczącego jury: „Twoja wiedza wykracza poza nasz podręcznik, chłopcze?” Niestety, w klasie czwartej nikomu w szkole nie przyszło do głowy, aby utworzyć dwie grupy językowe, więc Igor musiał brać udział w zajęciach, na których się nudził. W domu protestował i w ogóle zamierzał rzucić szkołę. Książka zawierała bardzo ubogi w jego opinii program. Na każdej stronie fragment komiksu z chmurkami, w których było raptem po dwa zdania na stronę. Znowu różne święta anglojęzyczne, a Igor już wiedział, że Anglia to państwo większe niż Polska na zachód, za Niemcami i Francją. Kiedyś w rozmowie z mamą powiedział: „Wiesz mamo, jeśli kiedyś pojadę za granicę, na przykład do Anglii i przyznam się, że jestem Polakiem, a Anglicy zapytają mnie o polskie święta czy tradycje, to niestety, nie będę w stanie opowiadać o nich, bo uczą nas o angielskich świętach, które mnie nie interesują”. Mam pomyślała, że chłopak jest przewrażliwiony i zapomniała o temacie. Do szóstej klasy Igor wynudzał się na zajęciach, bo w szkole nie było podziału na grupy zaawansowane i podstawowe. Niemal na każdej lekcji pani prosiła go o to, aby czytał po angielsku różne polecenia z książki, ponieważ poza nim i jeszcze jedną koleżanką Igora, nikt tego robić nie potrafił. Jeśli już ktoś czytał, to robił to raczej po polsku, z polską fonetyką. W piątej klasie dzieci nie potrafiły opanować zegara po angielsku, większość nie opanowała go także w rodzimym języku. W klasie szóstej główną barierą do nauki języka była gramatyka. Większość dzieci nie radziła sobie z rzeczownikami i czasownikami, bo pojęcia te były im obce także na lekcjach z języka ojczystego.

Zaledwie garstka nie krępowała się odpowiadać pani w języku angielskim bez względu na konsekwencje czy mówili dobrze, czy źle. Generalnie konwersacje były prowadzone raczej po polsku, jak całe lekcje. Podczas jednego ze spotkań rodzice zapytali anglistkę właśnie o sposób prowadzenia zajęć. Odpowiedziała wyraźnie: „Tylko dwie osoby rozumieją w klasie wszystko to, co do nich mówię. Pozostałym muszę powtarzać wszystko raz jeszcze w tłumaczeniu”. Więc po prostu nie miała siły i mówiła po polsku. W szóstej klasie chęć Igora do nauki szkolnej zmalała, w ogóle nie słuchał, co nauczycielka mówi, przecież to wiedział. Wszystkie siły i środki przeznaczał na korepetycje, żył nimi i dzięki nim potrafił już czytać i rozumieć większość gier, do których powoli dołączały gry komputerowe. Odnosił sukcesy na konkursach językowych różnego szczebla. Ci sami koledzy i koleżanki, którzy kiedyś, przed laty chodzili z nim na dodatkowe lekcje języka angielskiego w przedszkolu, teraz woleli na lekcjach gadać niż uczyć się. Igor nie, on uczył się, choć podręczniki nie zawierały dla niego nowych treści, to jednak kartkował i ćwiczył pamięć. Nie mógł doczekać się gimnazjum. Wierzył, że być może tam znajdzie jakieś bratnie dusze zainteresowane językami obcymi. W głębi duszy pragnął już zacząć uczyć się drugiego języka.

Na pierwszej lekcji w gimnazjum zorganizowano test językowy i do grupy zaawansowanej dostało się klasy Igora tylko dwoje uczniów, on i Agata. Na kolejnej lekcji dzieci dowiedziały się, że nie ma wystarczającej ilości uczniów, aby szkoła mogła stworzyć zajęcia dla uczniów językowo zaawansowanych. Rozpoczął więc powolną wegetację na lekcjach języka angielskiego. Nieco zhardział, postanowił się nie odzywać, nie angażować, a wszystkie siły poświęcić nowemu językowi, niemieckiemu. Na lekcji z języka niemieckiego pani powiedziała, że przedmiot ten jest dodatkowy dla tych uczniów, którzy wybrali jako wiodący język angielski. To spowodowało, iż poziom nauczania i zaangażowania uczniów spadł do minimum. Igor jednak zakochał się w języku niemieckim. W takiej atmosferze szkolnej, ogólnego bałaganu, braku aktywności itp. spędził całe trzy lata. Na szczęście miał doświadczoną nauczycielkę i świetną germanistkę w jednym. Co do języka angielskiego czuł się oszukany. Od nowa uczono go nazw tygodnia, miesięcy, liczenia do stu i nowych już nie angielskich, lecz amerykańskich świąt, których zupełnie nie rozumiał. Bo jak na przykład można pogodzić modlitwę na cmentarzu z bieganiem w pomarańczowej dyni na głowie z zębami wampira itd., szkoda słów. Nadal chodził jednak na prywatne lekcje języka angielskiego i osiągnął bardzo wysoki poziom. W rozmowie z rodzicami anglistka udzielająca korepetycji stwierdziła: „Igor po prostu ma głowę do języków. Kolejne lekcje korepetycji poświęcimy już tylko na konwersacje, bo gramatykę zna bardzo dobrze”. Rzeczywiście, słowa pani potwierdziły późniejsze egzaminy międzynarodowe i certyfikaty.

Maturalny zakręt

Pierwsza klasa szkoły średniej także nie przyniosła rozwiązań w sprawie grup językowych. Tym razem jednak Igor zapisał sobie jako wiodący język niemiecki. Po pierwszym sprawdzianie okazało się, że tylko troje uczniów mogłoby chodzić na lekcje dla grupy zaawansowanej i w ten sposób rozpoczął naukę w grupie dla początkujących. Zatem od początku, tym razem po niemiecku nazwy miesięcy, dni, liczb, normalna procedura z kilkoma czasami podstawowymi itd. Było też trochę tradycji i historii niemieckiej, ale to jakoś nie denerwowało go, bo przecież to sąsiedzi i ciekawe jest, jak żyją, w dodatku nie pchają się do nas ze swoimi świętami, nie germanizują świata, jak robią to ze swoim zadęciem kolonialnym Anglicy (lub Angliści) – tak wtedy uważał prawie dojrzały już Igor. Dziadkowie tym razem postanowili sponsorować chłopca i wykupić mu korepetycje z języka niemieckiego. Jak daleko jest od swoich rówieśników, zorientował się nie po raz pierwszy przed maturą z języka angielskiego, kiedy to koleżanki maturzystki podchodziły do niego z pytaniami typu: „Igor, wyjaśnij, o co chodzi z tym operatorem ‘do’?” albo przed maturą z niemieckiego dzwonili i pytali na gadu-gadu: „O co właściwie chodzi z tym der, die, das?” Jeśli maturzyści po 9. latach uczenia się języka angielskiego czy niemieckiego, a niektórzy od przedszkola, zadają takie pytania, to właściwie czego się uczyli?

Igor był średnim uczniem (z wyjątkiem języków), który chciał uczyć się języków obcych. System edukacji jednak za każdym razem kazał mu wracać do początków i podstaw. Nie zapewniono mu kontynuacji poziomu nauczania. Został oszukany przez system. Zainteresowanie nauką języka angielskiego w przedszkolu i szkole podstawowej w klasie 1-3 obróciło się przeciwko niemu. Już na poziomie klasy czwartej okazało się, iż wiedza zdobyta w latach poprzednich została zignorowana. Aby dalej się rozwijać, rodzice Igora musieli wykupić mu prywatne lekcje, a ile dzieci zniechęca się i daje za wygrane? Prawdziwy dramat jednak nastąpił podczas przejść do gimnazjum i szkoły średniej, gdzie nie zapewniono uczniom takim jak on grup językowych. Przez całe lata musiał powtarzać te same informacje, uczyć się i pisać sprawdziany z tego samego materiału, oczywiście nieco poszerzonego, ale jednak. W przedszkolu uczył się podstaw, w szkole podstawowej trzech czasów prostych, aby w gimnazjum poszerzyć wiedzę o kolejne trzy. Takie same podstawy otrzymał z języka niemieckiego przecież, którego edukację zaczął dopiero na poziomie gimnazjum i szkoły średniej, a więc siedem lat później. Kilka razy zadawał sobie pytanie, jak to jest, że podstaw języka angielskiego uczył się 13 lat, a języka niemieckiego tylko sześć, a stan owych podstaw był porównywalny?

Z przykrością wspomina lata szkolne, podczas których edukacja językowa polegała w głównej mierze na nauce gramatyki, a nie języka, rozważań formalnych, a nie nauki myślenia w języku obcym, na podszywaniu się i próbie wymuszania szacunku i entuzjazmu do zupełnie obcej mu kultury, zamiast na adaptacji własnej kultury do potrzeb języka obcego. Oczywiście ani rodzice, ani dziadkowie, nie wypominają mu ogromnych pieniędzy, jakie wydali na korepetycje językowe, bo chłopak chciał się uczyć. Wszyscy pamiętają kosmiczne ceny podręczników językowych, ale cóż, przecież w życiu trzeba mieć jakieś pasje. Dzięki znajomości języków obcych Igor jest tłumaczem w sieci wielkiego handlowego potentata, studiuje i zarabia, jest zadowolony. Ponieważ nie chciał znów się rozczarować, nie rozpoczął studiów językowych, ale ekonomiczne. Niestety, jego doświadczenie potwierdzają zasadę, że jeśli się czegoś pragnie i coś lubi robić, to nie można czekać, aż system – obojętnie jaki – poda coś na tacy, ale trzeba o to walczyć samodzielnie. Jego przypadek potwierdza też prawdę inną, szkoła jest tylko miejscem, w którym dowiadujemy się o różnych odmianach wiedzy i dziedzinach nauki. Jedni lubią fizykę, inni odnajdują się na lekcjach językowych czy sportowych. Trzeba koniecznie uczyć dzieci i młodzież wybierać to coś, co ich pociąga, aby tak jak Igor chcieli rozwijać i pogłębiać swoje pasje.

Po co mają to robić? Aby osiągać szczęście i czuć się spełnionymi ludźmi.

09.09.2008 r.