Jedna czwarta RPA

Mistrzostwa świata RPA 2010 dotarły już do 1/4. Do najlepszej ósemki drużyn świata awansowali i parami zmierzą się: Holandia – Brazylia, Urugwaj – Ghana, Argentyna – Niemcy oraz Paragwaj – Hiszpania. Mecze ćwierćfinałowe zostaną rozegrane w dniach 2-3 lipca – piątek/sobota. Wśród drużyn, które odpadły z turnieju, są zwycięzcy – Słowacja zaszła bardzo wysoko, i przegrani – Włochy, Francja, Portugalia, Anglia.

Pamiętam z dzieciństwa, gdy wychodziliśmy na podwórko i bawiliśmy się w piłkarzy, rozgrywaliśmy mecze, zawsze był problem z wyborem składów drużyn. Każdy z kolegów chciał wybierać spośród całego bogactwa podwórkowych kopaczy swój skład. Na podwórku najczęściej najlepsi sportowo chłopcy są kapitanami, czyli to oni przed każdym meczem podwórkowym wybierają składy. Decydują, kogo chcą mieć w swojej drużynie. Wyborów dokonują na podstawie wiedzy z ostatnich rozgrywanych meczy. Pierwsze mecze to totalna bieganina wszystkich za piłką. Z czasem dołączana jest taktyka, kolejni zawodnicy ustawiani są przez kapitanów na odpowiednich pozycjach a w miarę dorastania poznają szczegółowe zadania, jakie powierza się im podczas gry. Od zaangażowania w realizacji tych zadań zależy, do jakiej drużyny trafią kolejnym razem, bo podwórkowi kapitanowie mają doskonałą pamięć.

Canavarro płacze po przegranej Włochów

Dream team i gra w najlepszej drużynie to marzenie chłopców i dorosłych mężczyzn. W zasadzie od dzieciństwa jesteśmy wychowywani na zwycięzców, nie jesteśmy odporni na przegrane, przegrywanie bardzo poniża i boli. Dojrzali ojcowie pragną, aby ich synowie byli najlepsi, aby byli podwórkowymi kapitanami i wybierali składy, nie stali w szeregu przed najlepszymi, którzy takowych wyborów będą dokonywali. Być wybranym do składu na końcu, to dyshonor, powód do zmartwień. W końcu jednak i tak każdy mógł grać, gra i stara się na miarę swoich możliwości. Dzieci jednak potrafią być bardzo okrutne i „walić” brzydką prawdą prosto w oczy lub krzywdzić, rzucając hasła: „Ty jesteś kulfon i wcale nie potrafisz grać”, „Tylko nie wybieraj tego spaślaka do naszej drużyny”, „O nie, jeśli Damian gra z nimi, to na pewno przegrają”. Takich przygód i odzywek kolegów nie zapomina się szybko.

Henry płacze po przegranych mistrzostwach

Szkoła dla wielu chłopców bywa wybawieniem. Na wybory składów mają wpływ także nauczyciele, a oni sprawiedliwie mówią: „Do dwóch odlicz! Chłopcy z numerem jeden na prawo, z numerem dwa na lewo i gramy!” Ten system miesza i równa wszystkich, ale z czasem ci najlepsi, chcący grać ze sobą i wygrywać wspólnie, przechytrzą i ten system. Pragnienie zwyciężania jest wśród chłopców i mężczyzn tak duże, że nawet szkoła, prawo czy wymyślane zasadny systemowe nie są w stanie ich przechytrzyć. W szkole średniej i później młodzi mężczyźni już nie chcą uczestniczyć w przedsięwzięciach z góry skazanych na porażkę. Działa tutaj zasada domniemywania przegranej, która odbierała chęć do działania. Jest wśród mężczyzn coś w rodzaju uznania dla rywala, onieśmielenie odbierające odwagę, dech i waleczność. Najszybciej przekonują się o tym wchodzący do ringu bokserzy. Po pierwszych otrzymanych od rywala ciosach już wiedzą, jak będzie: łatwo czy nie dadzą rady. To przeświadczenie może być mylące. Wówczas trener musi ciężko pracować i przekonywać zawodnika, aby uwierzył w siebie. Bo bywa, iż mecze może wygrać teoretycznie słabszy zawodnik, ale lepiej ułożony taktycznie.

Ronaldo nie sprawdził się w reprezentacji Portugalii

Drużyny Francji, Anglii, Włoch i Portugalii pokazały, jak wiele z zachowań podwórkowych i niedojrzałych dominuje w charakterach „wielkich zawodników”. Pojęcie wielkości jest relatywne i zależy nie od zarobków piłkarza, lecz właśnie od jego wewnętrznego przekonania o swojej wartości. Najbogatsze kluby świata wykładają na gaże zawodników ekstremalne, niewyobrażalne kwoty. Mistrzostwa pokazały, iż są to chwyty wyłącznie ekonomiczne i marketingowe. Kluby zarabiają na firmach, jakimi są nazwiska poszczególnych piłkarzy i osiągnięcia za nimi stojące. Każdy zawodnik stanowi dla klubu dodatkową markę, za której „przejęcie” otrzymują niesamowite gratyfikacje. Dla przykładu na samej sprzedaży koszulek klubowych z napisem D. Bekham czy C. Ronaldo wielki Real Madryt pewnie zarabia tyle rocznie, ile polska liga dostaje pieniędzy za prawa do transmisji od Canal+. Trenerzy narodowych jedenastek zarabiają po 30 milionów euro, podczas gdy polscy dziennikarze zastanawiali się, „czy etyczne będzie, jeśli PZPN będzie płacił Smudzie 30-60 tys. euro?”, bo naród, państwo przeżywa kryzysowe lata.

Lamprad załamany po niezaliczonej bramce

Wydaje się, iż gra w reprezentacjach kraju dla wielkich piłkarzy Francji, Włoch, Anglii, Portugalii to okazja do „bezpłatnej promocji” własnego znaku firmowego. W klubach gwiazdy zarabiają krocie, w reprezentacji pewnie grają „charytatywnie”, zatem nie ma motywacji do gry? Jest motywacja, owszem, ale kadra to nie jest klub i tam nie gra się już tak samo dobrze. Ronaldo czy Lampard to świetni zawodnicy, ale sami meczy nie wygrają. Problem w tym, że wielkie gwiazdy sprawiają wrażenie, jakby nagle ktoś zabrał ich z macierzystych klubów i wtłoczył do drużyn, obmyślił taktykę zupełnie inną niż przez nich znaną z codziennej pracy. Włosi i Francuzi sprawiali wrażenie zupełnie niedobranych teamów, nie bardzo wiedzieli, co mają ze sobą robić? Jeden drugiemu próbował coś udowodnić, aż stało się jasne, że są skłóceni i nie lubią, nie wierzą we wspólne zwycięstwo. Przykładem odwrotnym jest drużyna Argentyny. Maradona zrobił z nich na siłę rodzinę z uściskami i przytulankami, klapaniem po ramieniu i pośladkach. To zlepek gwiazd, które jakoś nie potrafią zgrać się w jedną drużynę, nie mówią na boisku jednym głosem, ale strzelają bramki i odnoszą sukcesy. Poszczególni zawodnicy chętnie dla tej drużyny „gryzą trawę” i ciężko pracują na wpłatę. Dla tuzów z reprezentacji Anglii, Francji czy Portugalii to zupełnie obce uczucie. Po co mają biegać i dla kogo, skoro to wszystko nie tak miało być… W drużynach przeciwników grają lepsi chłopcy, mają ładniejsze stroje, ładniejsze fryzury i własne apartamenty na mistrzostwach. To bardzo onieśmiela.

Suarez szczęśliwy po zdobytej bramce

Jeden z zawodników Urugwaju powiedział na konferencji po zwycięskim meczu do kamer: „Niech nasze zwycięstwo będzie prezentem dla wszystkich w kraju. Nasz naród zasłużył sobie na nie”. Zupełnie nie rozumiem, o co chodzi w tym zdaniu, jaki naród, po co im to zwycięstwo, przecież to profesjonaliści, grają i trenują za pieniądze, po co ta polityka i ideologia, na kogo oni się kreują, za kogo uważają? Przecież to zwykli kopacze piłki, bezmyślne roboty zatrudnione do biegania po trawie? A może ta radość ze zwycięstwa, gra dla narodu to ta sama radość, jaką chłopcy przynoszą do domu z podwórka, gdy matki ich pytają: „Jak ci poszło podczas meczu?” i niezależnie od odpowiedzi zapewniają: „Jesteś wspaniałym synem bez względu na to, ile strzelasz bramek”. Gdy jednak obserwują nas podczas meczy podwórkowych i szkolnych, łatwo dostrzegają, czy zależy nam na grze, czy tylko na samym byciu na boisku, bo to też jest spore osiągnięcie i wyróżnienie. Ci zawodnicy, którzy przejmują się tymi uczuciami i czują odpowiedzialni za swoją postawę, wygrywają. Przegrani to ci, wielcy kapitanowie, oni zawsze na podwórkach wybierali składy, ich drużyny zawsze wiedziały, że mogą na nich liczyć i każdy chciał z nimi grać. Tyle że z czasem zapomnieli, jakie to jest ważne i zadowoleni z własnej sławy przesypiają szansę, jaką życie stawia przed ich kolegami właśnie, nie przed nimi samymi, bo oni są zwycięzcami, ale przed ich kolegami i ich matkami, rodzinami, narodami siedzącymi na widowni.