Kolejno w latach 2004 i 2009 MENiS wydało Rozporządzenia dotyczące ewaluacji w oświacie. Z grubsza rzecz biorąc jest to system oceniania przydatności i skuteczności podejmowanych działań dydaktycznych. Zasadza się on głównie na prowadzeniu regularnych badań ankietowych w szkole po to, aby ją reformować? Chyba raczej kontrolować pracę nauczycieli i przede wszystkim dyrektorów.
Nie tak dawno, bo 14 października Felix Baumgarten, austriacki skoczek i pilot, pobił rekord, skacząc z wysokości ponad 39 km. Zadziwiające, że takie proste czynności zawarte w polecenia typu „Wstań z fotela” czy „Przełóż nogi poza kapsułę” mogą znajdować się w szumnie brzmiących procedurach lotu? Przecież Felix leciał do góry, aby skoczyć, więc chyba logiczne, że aby skoczyć, należy „ruszyć tyłek” z fotela, przekroczyć granicę drzwi kapsuły i odepchnąć się przed skokiem. Tak, właśnie, gdy się to widziało, owszem, łatwizna. Instrukcje przypominały scenariusz do prościutkiego filmu, ale wszystkie skomplikowane operacje z udziałem ludzi i milionów „wpompowanych” w nie dolarów tak wyglądają.
Ewaluacja zewnętrzna wykazuje w większości, iż lekcje w polskiej szkole są prowadzone poprawnie i zgodnie z zasadami sztuki. Nauczyciele są grupą zawodową o najwyższych kwalifikacjach i wymaganiach formalnych. Powiedzmy więc, odwołując się do przykładu skoku Felixa, iż procedury „lotu” są jasno określone i wszyscy ich przestrzegają na etapie nauczania. Problemem jest odpowiedź na pytanie: „Dokąd polska szkoła zmierza?”, „Jakiego efektu oczekuje” lub „Jakiego obywatela chce wypuszczać poza szkolne mury?”. Owszem, system kształci ucznia, ale nie precyzuje najważniejszych celów tego procesu. Dla przykładu nie ma i nie było podręczników do lekcji wychowawczych, czyli są to godziny płatnej pracy, ale poza kontrolą społeczną. Przerażający jest też przykład hipokryzji traktowania szkół technicznych i zawodowych. Do techników przyjmowani są uczniowie z punktacją 60+, czyli z założenia słabsi niż do tzw. ogólniaków. A przecież technika „zasypują” swoich uczniów wiedzą z ogromnej ilości przedmiotów zawodowych i tych ogólnokształcących, jakich uczą się uczniowie w ogólniakach. Nadal polska szkoła poświęca tysiące godzin na krzewieniu kultu starożytnej Grecji, pomijając tradycje narodowe lub choćby słowiańskie. Czyli w zasadzie, jakiego obywatela, człowieka kształcimy?
Na przykładzie nauczania języka polskiego opartego na czytelnictwie lektur można powiedzieć, iż większość sukcesów szkolnych polskich uczniów rodzi się w bólach samouctwa, bo uczeń sam musi czytać, robić notatki i przygotować się do lekcji. System edukacji wymaga od niego opanowania treści opasłych tomów powieści z II połowy XIX wieku, podczas gdy uczeń ma problem z zapamiętaniem krótkiej notatki z lekcji. Na matematyce wielomiany i trening pamięci z funkcji trygonometrycznych, a młodzież maturalna często nie zna tabliczki mnożenia. Programy nauczania sprzed 50 lat z drobnymi poprawkami nie zauważają, jak dynamiczna rzeczywistość zniwelowała przyjmowanie szkolnej wiedzy jako przeznaczonej dla wybrańców. Z tego powodu ewaluacja zewnętrzna i EWD to kolejne działania fikcyjne kontrolujące tylko pracę nauczyciela, a nie wyznaczająca cele strategiczne systemu. Ten jakby nie zauważa poważnej grupy młodzieży, która pragnie w szkole tylko przeczekać do pełnoletniości, aby potem wyemigrować za granicę. Tam czeka na nich praca i godne życie, szybkie dorabianie się i życie w dostatku. Można by im pomóc tutaj w kraju znaleźć cel rozwoju i pracę, ale wolimy wydawać miliardy na szkolenia urzędników, na ich płace, biura, delegacje, aby kontrolować nauczycieli. Ci tak naprawdę nie wiedzą czy wciąż mają skupiać się na kształceniu renesansowych humanistów, czy niewykwalifikowanych robotników emigrantów?
Szkoła nie klasyfikuje uczniów, dzieląc ich na zainteresowanych kształceniem i nie sprawdza też predyspozycji naukowych uczniów. Ot, wszyscy muszą chcieć poddać się systemowi i dawać radę brnąć przez kolejne szczeble edukacji. Wszystkie niepowodzenia ucznia i spadek jakości nauczania mają jednego sprawcę: ewaluacja, EWD i inne narzędzia kontroli pracy szkół wykazują, że sprawcą tych „zaniedbań” jest nauczyciel. To nic, że niczym Felix wykonuje on tylko procedury, zawsze można oskarżyć go o to, iż się wypalił i nie porywa swoją postawą uczniów podczas zajęć szkolnych. Jak przekonać do rozwiązywania złożonych zadań matematycznych lub analizy wierszy zatopionych w smartfonach nastolatków? Albo jak zainteresować nauką mentalnych emigrantów? Tego nie ma w procedurach, ale są oceny obszarów edukacyjnych i są staniny egzaminów zewnętrznych – bezcenne.
Ewaluacja i EWD prowadzone w szkołach ponadgimnazjalnych doprowadzą do zapaści systemu edukacyjnego. Do tej pory bowiem maturzysta próbował swoich sił na egzaminach maturalnych w myśl zasady: „Spróbować nie zaszkodzi” – i wielu się udawało. Aktualnie nauczyciele przedmiotów maturalnych skrupulatnie rozliczani poprzez EWD z wyników matur nie pozwolą sobie na taką postawę ucznia, grożąc mu, że jeśli nie wycofa się z myśli o zdawaniu matury, nie otrzyma promocji (może próbować za rok). To oznacza, iż liczba potencjalnych studentów znacznie się zmniejszy i wiele z ponad 400 wyższych uczelni w Polsce będzie musiało zakończyć działalność. System kontrolowany z każdej strony „udusi się” dążeniem do doskonałości sam nie wiedząc, do jakiej – zamieniania każdego ucznia w geniusza? Gdy nastąpi fala krytyczna za kilka lat, być może ktoś wówczas powie, że nadszedł czas na zmiany jakościowe, czyli weryfikację programów nauczania i wyznaczenie nowoczesnych celów edukacyjnych?
[swf] https://fan.lekturki.pl/images/ewd.swf, 650, 450 [/swf]Ewaluacja polega na ocenie pracy nauczyciela przez wszystkie „zainteresowane strony”, czyli ucznia, rodzica, środowiska lokalnego. Kuratorium wysyła swoich wizytatorów, aby skrupulatnie to sprawdzali za pomocą badań ankietowych i wywiadów. Powiedzmy, że szkoła uzyska pozytywną ocenę. To oznacza, że „społeczeństwu” (badanym) podobają się procedury edukacyjne i są one w danej placówce przestrzegane. System więc dostaje informację zwrotną, że „Procedury: OK”. Konkretna placówka jednak dostaje do ręki drugie badanie: EWD – wartości dodanej. Dowie się z niego, że na przykład szkoła A jest słabsza od szkoły B. Czyli w obu szkołach „System jest skrupulatnie przestrzegany, akceptowany i oceniany dobrze”, a mimo to w szkole A jest niższa wartość dodana. Winą za to obarcza się nauczycieli, te osoby, które metaforycznie powtarzają tylko Felixowi do ucha kolejne procedury… Źle to robią, chociaż z ewaluacji wynika, że dobrze. Paradoks? Absurd? Co zrobić ze szkołą, która pracuje bardzo dobrze, wysyła na orbitę Felixów, ale oni nie lądują tam, gdzie zaplanował system? Czy to pytane nie dotyczy całego systemu edukacji?
Jeśli jeden uczeń, 10% uczniów danej populacji nie uzyskuje takich wyników, jakie prognozuje system, to może wynikać z błędów „na dole”, w szkołach. Gdy jednak wciąż 30%-40% uczniów ma problemy z osiągnięciem zakładanych przez system wyników, to czy to nie jest wina systemu? Może czas napisać nowe procedury dla kolejnych generacji Felixów? W tym sensie ewaluacji i EWD mogą okazać się pożyteczne.