Elita

Trudno sprecyzować co lub czym tak naprawdę jest elita? W odpowiedzi na pytanie zadane mi przez koleżankę: „Czy uważasz, że należysz do elity tego kraju?”, odpowiedziałem bez namysłu, że owszem, tak, należę. Nauka nie precyzuje, kim lub czym  jest elita i choćby z tego względu każdy może wystawić sobie wyższą niż rzeczywista ocenę. Elita nie jest określoną grupą społeczną o takich czy innych strukturach organizacyjnych, choć czasem bywała. W średniowieczu elitą społeczną było rycerstwo i hierarchowie kościelni, przez wieki szlachta a potem kapitaliści, posiadacze ziemscy stanowili pewien krąg społeczny o wyraźnych cechach. Wśród nich najważniejszy był realny wpływ na władzę w państwie, a także dość wysoki status materialny, bogactwo. W każdej epoce ludzie bogaci mogą, choć nie muszą, wpływać na politykę państw i mocarstw. W mediach słyszymy o wydłużającej się liście milionerów na świecie. Jeśli umówimy się, że właśnie milionerzy, bogacze stanowią elitę, to muszę się z mojej odpowiedzi wycofać i uznać, że przeszarżowałem.

Jeśli przyjmiemy zatem, iż bogactwo jest cechą główną elity, dyskusja z podłoża socjologicznego przeniesie się w rejony ekonomiczne. Z punktu widzenia państwa, w interesie publicznym jest, aby ludzi bogatych było jak najwięcej. Kapitał jest podstawą wszelkich działań społecznie pożądanych, o ile nie koncentruje się wyłącznie na spekulacjach i ryzyku, nie generuje strat i nie prowadzi do poważnych perturbacji rynkowych z kryzysami włącznie. Chwalić i dziękować losowi należy za to, że ludzie ambitni i mądrzy pomnażają własne bogactwo, oby ich było jak najwięcej. Rynek i państwo powinno zabezpieczać i ułatwiać wszelkie działania ludziom czynu, ale też kontrolować, aby nie kapitał nie przepływał do szarej strefy i stamtąd nie przenikał do obrotu publicznego, czyniąc szkody w strukturze organizacyjnej państwa i społeczeństwa.

Umówimy się więc, że elitą kraju są ludzie czynu wykorzystujący swoje talenty i pomnażający majątek kraju. Jakkolwiek nie tylko pieniądze i wartości materialne mają znaczenie w rozwoju państwa i jednostki. Mądrzy ludzie nie rodzą się „na kamieniu”, ale są edukowani, uczą się w szkołach. Gdy człowiek sukcesu i majętny odchodzi z biznesu, pozostawiając bogactwo i zgromadzone wartości spadkobiercom, to od ich świadomości i umiejętności zależeć będzie, czy owa elitarność znajdzie kontynuatorów. Tworzenie kapitału i wartości ekonomicznych nie jest procesem porównywalnym z rzemiosłem. Bankier czy przedsiębiorca, finansista czy inwestor giełdowy to nie szewc czy kowal, którego pracy może nauczyć ojciec. Banku czy sieci hoteli nie można przekazać dziecku w spadku, aby ono nimi zarządzało. Ważną rolę odgrywa tutaj wykształcenie teoretyczne i praktyczne, jakie przekazywane jest w procesie edukacji wczesnoszkolnej, szkolnej i akademickiej. Rzesza nauczycieli w państwie decyduje o obliczu i jakości przyszłych ludzi biznesu, następców, kolejnych generacji ludzi czynu spełniających tak ważną rolę społeczną. Skoro zatem nauczyciele kształcą elitę kraju, sami również stanowią sól tej ziemi i elitę.

Przeprowadzenie dowodu naukowego z tezami roboczymi, badaniami i wnioskami, aby udowodnić zależność istnienia bogactwa i wysokiej stopy życia społeczeństwa od poziomu edukacji, nie byłoby problemem. Pociąga ono jednak za sobą pewien łańcuch przyczynowo-skutkowych zależności implikujących istnienie bogactwa uzależnionego nie tylko od nauki, ale też od opieki zdrowotnej, poziomu rozwoju sztuki itd. Nie można bowiem kształcić pokoleń potencjalnych „milionerów”, nie zapewniwszy im uprzednio warunków rozwoju fizycznego, opieki zdrowotnej, możliwości rozwoju sfery duchowej, ponieważ pojęcie kreatywności nie ma jednego źródła, ale wynika z wielu przesłanek. Z kolei kreatywność jest cechą pożądaną na każdym etapie tworzenia przyszłego mądrego pokolenia następców aktualnych wytwórców PKB i twórców postępu cywilizacyjnego. Jednostki genialne są mimo wszystko rzadkością. Również im społeczeństwo przygotowuje warunki do rozwoju. Jeśli na przykład przyszły noblista nie znajduje środowiska sprzyjającego jego rozwojowi, migruje. Ludzie nauki i sztuki to jednak inna grupa osób niż biznesmeni, ekonomiści, przedsiębiorcy, właściciele małych i średnich przedsiębiorstw.

Sposób argumentacji pionowej, wyznaczającej role każdego elementu organizmu społecznego w celu uzyskania bogactwa czy też postępu, prowadzi do konkluzji, że jak mówili pozytywiści, wszyscy przyczyniamy się dobrą pracą do szczęścia ogółu. Wydaje się, iż w tym rozumieniu pojęcie elity nie istnieje lub też nie ma większego znaczenia, bowiem cała struktura osiąganego sukcesu społecznego, wzrostu PKB, rozwoju cywilizacji jest wynikiem działań naczyń połączonych, w których ważną rolę odgrywają elementy edukacji, służby zdrowia, systemu prawnego i ustawodawczego państwa, a także elementy gospodarki komunalnej itd. Jak rozumiany może być zatem ów termin: elita? Wydaje się, iż odnajdujemy go w poziomych strukturach organizacji państwa i życia społecznego. Ustaliliśmy, że całe społeczeństwo pracujące ma wpływ na rozwój nie tylko państwa, ale i jednostki. Jakkolwiek w gronie ludzi pracy mogą pojawiać się i pojawiają się jednostki wybitne, wyróżniające się lub też bardziej pracowite niż przeciętny standardowy model. Wśród nich szukałbym właśnie reprezentantów elity, czyli ludzi mogących być wzorem dla innych, spełniających kryteria zawodowe i etyczne.

Lekarz leczący chorych, profesor uniwersytetu czy hydraulik, każdy z nich może przynależeć do elity, społecznej grupy ludzi o niepospolitym charakterze i stosunku do pracy. Każdy w swojej dziedzinie pracy, nauki, kultury czy innych dziedzin ludzkiej działalności może być zaliczony w poczet elity, ponieważ poza wartością swojej pracy wytwarza jeszcze inne wartości ważne społecznie, mianowicie prestiż i autorytet. Odbiciem prestiżu szkoły czy innej instytucji funkcjonującej w państwie są różnego rodzaju rankingi. Pierwsze miejsca w nich zajmują placówki, przedsiębiorstwa, instytucje stanowiące miejsca pracy ludzi wyróżniających się. Wyróżnieniem dla szkół są genialni uczniowie zdobywający laury na olimpiadach wiedzy, z kolei współautorami ich sukcesu są nauczyciele, rodzice, wychowawcy i społeczność lokalna stwarzająca dogodne warunki rozwoju jednostce utalentowanej. Za sukcesami przychodni zdrowia czy szpitalu specjalistycznego stoją fachowcy wykonujący swoją pracę lepiej niż inni lekarze, podobnie sukcesem wybitnych profesorów są pokolenia wykształconych inżynierów i magistrów mających ogromny wkład w rozwój społeczny. Tak, wśród ludzi każdej profesji, można poszukiwać talentów nieprzeciętnych i jednostek bardziej zaangażowanych w samokształcenie i wzrost efektywności pracy. Ten ich zapał i talent, pracowitość im bardziej powszechna, tym większy sukces całego społeczeństwa. Dla przykładu państwo stać na przykład na większą opiekę socjalną dla swoich obywateli, lepszą propozycję edukacyjną itd.

Pojęcie elity obrasta wieloma mitami. Często spotykamy się z twierdzeniami, że obecne elity są gorsze od elit sprzed rozbiorów Polski albo też sprzed 100 lat. Pojawiają się komentarze ludzi wykształconych jeszcze przed II wojną światową, iż wówczas wymagano od przeciętnego ucznia, a zatem i od profesora czy pracownika więcej niż wymaga się obecnie. Tego typu porównanie noszą znamiona dyskusji akademickich, żeby nie powiedzieć demagogii. Każda epoka kształci bowiem ludzi do bycia, pracy i życia w określonych warunkach historycznych i ekonomicznych, kształci ludzi do życia tu i teraz, do odkrywania takiego a nie innego świata ukrytych prawd. Standardy zatem zmieniają się i zakres wymagań co do tworzenia się elit również ulega zmianie. Jakkolwiek zawsze chodzi o kilka cech ludzkiej działalności: pracowitość i zaangażowanie, rzetelność, za którą idą prestiż i autorytet. Wykształcony w międzywojniu profesor medycyny musiałby współcześnie jeszcze kilka lat studiować, poszerzać swoją wiedzę o wszelkie nowe dziedziny wiedzy medycznej zaistniałe od ponad 100 lat. Mimo że współcześnie wymaga się od studentów co najmniej wiedzy dostatecznej, to jej zasób przekracza osiągnięcia medycyny sprzed wieku. Porównania więc odnoszące się do przeszłości nie mają najmniejszego sensu. Gdyby na przykład Maria Skłodowska rozpoczęła swoją przygodę dzisiaj, badania nad radem i polonem zajęłyby jej i Piotrowi Curie jedną trzecią czasu lub mniej. Ponieważ dostęp do ośrodków badań i całe zaplecze techniczne to w porównaniu z możliwościami sprzed wieku – po prostu kosmos.

Pojęcie elitarności jest społecznie aktualne od wieków. To jednak, że ktoś przynależał do elity czytającej literaturę w XIX wieku, gdy większość społeczeństwa była niepiśmienna, współcześnie nie jest czy też nie może być wskaźnikiem wielkości przeszłości czy upadku współczesności. Ze wstydem wspominam na przykład ćwiczenia z literatury staropolskiej, na których kilkakrotnie wykładowca głosił peany na temat Jana Kochanowskiego, jego humanistycznego wykształcenia i krytykował Mikołaja Reja za to, że ów tylko udawał człowieka renesansu, a w istocie nie miał tak znakomitej przeszłości uniwersyteckiej, jaką miał mistrz z Czarnolasu. Już sam fakt klasyfikacji, podziału poetów na lepszych czy gorszych zależnie od wykształcenia nobilituje wykładowcę, który wszak „większym uczonym niż Rej był”. A jednak to przecież Reja czytamy w szkołach, nazwisko wykładowcy już dawno wyblakło w moim indeksie. Co jednak dla uczonego badacza literatury staropolskiej jest ważne, a może nawet elitarne, dla ucznia gimnazjum czy liceum XX wieku może być zwykłym bełkotem. Z kolei uczeń XXI wieku zupełnie nie rozumie nawet potrzeby studiowania Reja czy Kochanowskiego, zagłębiania się w „mroczną”, bo niezrozumiałą składnię i styl. Oczywiście szkoła uczy szacunku do tradycji kultury narodowej, acz dla nastolatka i tak elitarnym nie jest znajomość literatury w ogóle, a jeśli już to tej tworzonej dla niego tu i teraz.

Elita jest pojęciem często mylonym z autorytetem, używa się ich wręcz zamiennie. Można należeć do elity w rozumieniu spełniania pewnych kryteriów stosunków pracy, ale autorytet to całkiem inna kwestia. Można w swojej pracy być specjalistą, ekspertem dużej rangi i być docenianym, także materialnie. Autorytetem stajemy się jednak wówczas, gdy inni uznają nasze zdolności i umiejętności za wzorcowe dla siebie i pożądane, pragną wdrażać sposób pracy jednostki ponadprzeciętnej, aby samemu odnosić większą satysfakcję z pracy i profity finansowe. Ten proces stymulacji, wpływu na społeczeństwo jest bardzo ważnym elementem postępu ekonomicznego i gospodarczego państwa. Bez niego w zasadzie nie istnieje dynamika rozwoju. W Polsce jednak często bywało lub bywa tak, że określone grupy/siły/partie społeczne zwalczają prestiż innych grup pracowniczych, aby osiągać swoje partykularne korzyści, tłumaczyć społeczeństwu przyczyny klęski programów ekonomicznych etc. Tak stało się w ostatnim dwudziestoleciu z całą grupą ludzi wykształconych. Komuniści w PRL-u kontrolowali rozwój intelektualny narodu, prowadzili politykę „urawniłowki”, sugerując narodowi, że wszyscy są równi i nie ma elit, chyba że polityczne, jedyne i nieomylne. Spadek prestiżu szkoły doprowadził do tego, że Sejm III RP musiał uchwalić ustawę w 2009 roku określającą zawód nauczyciela mianem „funkcjonariusza publicznego”, bowiem rozpleniły się przypadki agresji młodzieży szkolnej wobec kadry nauczycielskiej. Co ciekawe, nie istniały one za czasów Polski socjalistycznej, mimo że nauczyciel mógł być odbierany jako urzędnik o określonej orientacji politycznej, czyli jako element aparatu nacisku i kontroli państwa wobec obywatela. Tyle że wobec krnąbrnych nie tylko uczniów tamten system miał „pałę” i czołgi, współcześnie demokracja jej nie posiada, pragnie wychowywać poprzez prawo, ma humanitarną twarz, ale nie dla wszystkich. W sprawach toczących się przed polskimi sądami (vide casus Kluski czy Olewnika) wychodzi na jaw, że aparat władzy niszczy jednostki wybitne dla osiągnięcia własnych celów i korzyści materialnych, co jest jawnym pogwałceniem zasad demokracji i kształtowania się elit. A elity w rozumieniu ludzi nieprzeciętnych, utalentowanych i pracowitych były, są i będą każdemu narodowi/społeczeństwu bardzo potrzebne.

Idąc tropem bycia autorytetem uznanym przez grupę osób, należy stwierdzić, iż przynależność do elity, czyli tak zwanego kręgu ludzi lepszych niż pozostali w danej dziedzinie działalności, jest w istocie również zależna od postrzegania jednostki przez społeczeństwo. Innymi słowy, jeśli na przykład na portalu społecznościowym pojawia się gwiazda sceny muzycznej i każdy z użytkowników pożąda umieszczenia jej w kręgu swoich znajomych, jest jej fanem, to w pewnym sensie ludzi już będących właścicielami wpisów gwiazdy uznaje za elitę wzbudzającą w nim pragnienie i pożądanie. Gdy głodny patrzy na najedzonego bogacza, uczeń słaby na nagrody geniusza, postrzegają siebie poprzez pryzmat pewnych pragnień. Pojawiają się wówczas marzenia i działania owego biedaka, słabego ucznia, aby kiedyś dołączyć do grona najedzonych i geniuszy. W efekcie w jego wyobraźni kształtuje się obraz elity jako symbolu ludzi posiadających te przedmioty lub te cechy, na których mu najbardziej zależy. Tak więc nauczyciel może być postrzegany przez ucznia jako człowiek elity pod warunkiem jednak, iż wiedza prezentowana przez nauczyciela mieści się w kręgach zainteresowania, pożądania jej przez ucznia. Podobnie pacjent u lekarza, wierny w kościele, robotnik na budowie, słuchając głosów specjalistów, księdza czy inżyniera, czuje, że jego zwierzchnik ma większą wiedzę on niego i prestiż. Bywa, iż łapiemy się na takim sposobie myślenia wręcz zazdrościmy innym ich fachowości, ponieważ ten skrawek działań byłby dla nas akurat w tym momencie bardzo pożądany. Pojawiają się u właścicieli aut momenty olśnienia, kiedy mechanik w kilka minut analizuje zachowanie się silnika, diagnozuje usterkę i następnie ją usuwa jednym pociągnięciem klucza oczkowego. Wówczas wielu użytkowników myśli, iż mogłoby zaoszczędzić czas i pieniądze, gdyby wiedziało, jakim kluczem, którą śrubkę dokręcić, aby auto ruszyło z miejsca. Często wśród młodych chłopców pojawia się przekonanie, że mimo iż sami nie są silni fizycznie, to jednak znają kilku kolegów, którzy mogliby im pomóc w chwilach ważnych podwórkowych, dzielnicowych potyczek. Dla wielu z nich elitą są właśnie koledzy bez paniki i strachu stający oko w oko z „wrogiem”.

Reasumując rozważania na temat pojęcia elity, należy powiedzieć, iż ma ono konotacje raczej wolicjonalne niż racjonalne. Każdy człowiek ma zakodowany w genach rozwój i doskonalenie się, bycie jutro lepszym od tego wczorajszego. Przykładem z lat studenckich opowiadanym przez mojego profesora od filozofii była historia pewnego bloku wielkiej aglomeracji. Otóż w jednej z klatek schodowych mieszkała elita uniwersytetu, wielkie nazwiska i genialni badacze. Na pierwszym piętrze zaś przypadkowo lub nie zamieszkał hydraulik, pan złota rączka. Wszyscy sąsiedzi znali się wzajemnie i wszyscy też kłaniali się najczęściej właśnie hydraulikowi, który potrafił naprawić w ich domach i autach wszystko o każdej porze dnia i nocy. Cieszyli się, że mają takiego sąsiada, „co nie spędza czasu z nosem w książkach”, a dba o ich mieszkania i kamienicę. Mimo iż ich dłonie ściskali wielcy włodarze lokalni i państwowi, zazdrościli panu „złotej rączce” jego umiejętności i dla nich to on był kimś elitarnym, wyjątkowym. Ponieważ i ja umiem wbijać gwoździe i recytować Kochanowskiego czy Mickiewicza, czytam i rozumiem biegle w kilku językach obcych instrukcję obsługi kotła grzewczego lub aparatu cyfrowego, potrafię napisać powieść i naprawić samochód, umiem założyć bloga i… (lista jest długa). Z tych i wielu innych powodów nie zamierzam wycofywać się z mojej odpowiedzi udzielonej koleżance: „Tak, należę do elity”. Mam jednak świadomość, iż ponad to, co ja myślę o sobie i swoich zaletach, ważniejsze jest, jak inni mnie postrzegają, bowiem czuć się elitarnym/wyjątkowym/niepoślednim to nie to samo co być tak postrzeganym przez innych. Pewność siebie człowieka może być postrzegana przez otoczenie jako zarozumialstwo a rutyna jako cynizm. W Polsce każdy rodzaj ambicji jakoś dziwnie jest kojarzony negatywnie – vide ostatnie zwolnienia w Gromie (elitarna jednostka wojskowa), dowódca opisał swoich podwładnych jako zbyt ambitnych, dlatego ich zdymisjonował. Jeśli znajdzie się ktoś, kto będzie uważał moje przymioty za pożądane społecznie i warte pracy nad sobą, warte starań, aby je osiągnać/naśladować, to wtedy mógłbym się czuć kimś więcej niż zwykłym „zjadaczem chleba”. Ale czy trzeba być kimś więcej, skoro wszyscy umrzemy – to pytanie klasyczne? Zakładam, że warto, bo inaczej wystarczałaby zielona łąka, a człowiek zmieniłby się w pasące się zwierzę. Czy jednak moje umiejętności są społecznie pożądane, czy wnoszą do życia lokalnego lub mojej rodziny jakieś wartości? Czy wartości intelektualne muszą być wyłącznie transcendentne, a materialne dominujące w życiu ludzi i społeczeństw? Cóż nam po wieczności i pomnikach, ulicach nazywanych naszym imieniem, skoro i tak nie będziemy mogli się tym cieszyć, nie będzie nas, umrzemy? Któż to wie?
Można być bogatym i jednocześnie biednym człowiekiem, można zwiedzić cały świat i niczego nie zobaczyć, można być mądrym i jednocześnie nie wiedzieć nic, tak jak pracować wśród setek ludzi i być samotnym. Każda mała dziewczynka czuje się i zachowuje jak księżniczka albo kopciuszek. Z kolei mali chłopcy i później młodzieńcy widzą siebie w roli rycerzy i Kolumbów odkrywców. Im jesteśmy starsi jednak i bardziej doświadczeni, coraz mniej w nas/ludziach księżniczek i odkrywców, bo nie ma tylu książąt na białych rumakach, ile śpiących królewien, kopciuszków i księżniczek jest do wzięcia, niewiele jest też do odkrywania dla przeciętnego człowieka. Z pewnością jako ludzie jesteśmy elitą świata przyrody i wśród nas jest wiele wyróżniających się jednostek. Nie muszą to być zaraz milionerzy czy nobliści, ale na przykład abstynenci wśród pijących, mądrzejsi wśród przeciętnych czy pracowici wśród obiboków. Bo nie każdy z nas to Kopernik czy Kolumb – elita wszystkich elit. No tak, ale czy w ogóle mamy obowiązek równać do elit, czyli do najlepszych? Każdy świadomy i dojrzały człowiek na to pytanie musi odpowiedzieć sobie samodzielnie. Musi wyznaczyć sobie życiowe cele i być liściem na wietrze, który rzuca tam, gdzie chce, a przyszłość jest wielką niewiadomą…

Dodatek specjalny dla sceptyków i krytyków

Oxford - uniwersytet z XII wieku

Poczucie przynależności do elity jest sprawą subiektywną, jednostki i grupy osób. Wynika z pewnego dystansu do samego siebie i zdolności do realnego patrzenie na i oceniania świata. Wykształcenie ów proces z pewnością może wspomagać, ale nie jest warunkiem przynależności do jakiegoś wąskiego grona ludzi napiętnowanych sukcesem, takich, co to za Horacym już mogą mówić „non omnis moriar”. Bliscy i znajomi, lubiący mnie/każdego z ludzi/ i nienawidzący mogą, ale nie muszą przyznać, że widzą we mnie/w Tobie/ jakieś elementy, znamiona elitarności, wyróżniania się. W Polsce dominuje postawa ignorowania osiągnięć ludzkich, ambicji i niewielu chwali innych, większość krytykuje lub się odwraca plecami. Dlatego zdaję sobie sprawę, iż patrząc na moją ocenę bardzo dobrą/”Nie było celujących?”/ na dyplomie uczelnianym, wielu może skonstatować: „To nie Oxford” i odwrócić się plecami. Gdyby to był Oxford, ceniliby mnie bardziej, bardziej szanowali, lubili? Wśród absolwentów wybitnych uczelni także są elity. Z kolei historia uczy, że wcale nie elity intelektualne rządzą światem, a często właśnie dewianci i ludobójcy, psychopaci i zboczeńcy gotowi mordować na zlecenia, konformiści ulegający wpływom wąskich grup lobbystów i nacisków tajnych służb, ludzie skorumpowani i narcystyczni. Potrafią też omamić i podporządkować sobie wszelkiego rodzaju „wybrańców”.

Czy elity są potrzebne? One nie są potrzebne, one wynikają z natury ludzkiej, konieczności rozwoju. To one ruszają świat z miejsca i pchają go w nieznane…