Django

Django to imię „Czarnucha” – tak pogardliwie określali niewolników w USAmeryce biali plantatorzy i ta pogarda, prawda o tamtych czasach jest „głównym bohaterem filmu”. Kino komercyjne nie tylko zza oceanu nie znosi jednak patosu i prawdy, dlatego przyprawiono obraz sporą dawką scen komediowych wymieszanych z groteską, posypano szczyptą patosu i powstał ogromnych rozmiarów… kicz.

Film dostał kilka „Złotych Globów” i to się nazywa promocja, brawo! A na ekranie kilka wielkich i największych gwiazd Hollywood. Ch. Waltz zagrał groteskowego doktora Schultza, łowcę głów, który zbija na tym fortunę. Jest antybohaterem, ponieważ kiepski z niego rewolwerowiec, woli strzelać z daleka do swoich „ofiar” lub znienacka, używając broni schowanej w rękawie. Nie ryzykuje pojedynku twarzą w twarz, za to dużą wagę przypisuje do paragrafów i prawa. Przygarnia Django, Murzyna, ponieważ ten poznał na jednej z plantacji ściganych trzech braci, bezdusznych morderców i oprawców.

Gdyby fabuła poszła w kierunku ścigania i wymierzenia sprawiedliwości owym trzem złoczyńcom, film nabrałby rozpędu. Django jednak miał żonę, po którą chciał wrócić na plantację. Razem więc dorabiają się fortuny, zgarniając kolejne nagrody liczone w tysiącach dolarów, co może budzić podejrzenia i również stanowić element groteski. Wątek poszukiwania i ratowania żony wypełnia cały niemal film. Z nieznanych przyczyn Schulz zaprzyjaźnia się z Murzynem i jest gotów oddać za niego życie. Zupełnie nierealne i kiczowate wyjaśnienie, że niby nie wszyscy Amerykanie wspierali niewolnictwo Czarnych jak czynił to kontrowersyjny C. Candie grany przez DiCaprio.

django_00

Schultz i Django

DiCaprio zagrał zbyt poważnie rolę zagorzałego rasisty, który pastwił się nad niewolnikami, szczuł ich psami i urządzał pojedynki na śmierć i życie, ale w efekcie okazał się idiotą uzależnionym od decyzji i inteligencji Stephena, czarnoskórego zarządcy majątku…

django_01

Django i Candie

Film szokuje nadmiarem tandetnych dialogów mających usprawiedliwić rozwój akcji. Opowieść Schultza o legendarnej Brunhildzie i idei obrony prawa, niewinności, dobra itd. Widz nabiera przekonania, że ma do czynienia z intelektualnym szczytem Zachodu, podczas gdy prawda o Zachodzie ukrywa się w niewinnym przymiotniku: Dziki, czyli dziewiczy, nieujarzmiony, ale też prymitywny i prostacki z bandami brudnych, nieokrzesanych kowbojów w postaci zbieraniny najgorszego elementu pędzącego za osadnikami, aby kraść, mordować, gwałcić. Dostrzegamy ich wokół niewolników i podczas strzelanin oddających atmosferę tego typu jatek w sposób naturalistyczny – chlupiąca krew tryskająca z ostrzeliwanych zwłok.

Polskiego widza nauczonego empatii może rozczulić wątek z niewolnicą i miłością w tle. Całość jako próba pastiszu wyszła słabo, nie przekonuje, bo nie ma w tym filmie przesłania, głębszej myśli i nie ma też rozrywki. Chyba że ideą jest fascynacja śmiercią, niehumanitarnym zabijaniem w majestacie prawa, do czego namawia Schultz swego młodego wspólnika Django? A może Tarantino chciał ośmieszyć gatunek, epokę i wielką legendę tworzoną przez gwiazdy pokroju Gregory’ego Pecka, Johna Wayne’a, Kirka Douglasa czy Clinta Eastwooda? To się nie udało. „Django” to raczej pastisz, ale zrobiony w celu?

Zastanawiające jest zakończenie dzieła wielką strzelaniną i wybuchem. Taki świat musiał zginąć czy powinien teraz współcześnie zginąć? Wcale nie zdziwi mnie interpretacja wskazująca na pewne paralele pomiędzy złem sprzed wieków i tym współczesnym reprezentowanym przez politykę Baracka Obamy. W filmie jedynym sprawiedliwym robiącym porządek w niesprawiedliwym świecie jest czarnoskóry wyzwolony niewolnik i tylko on wygrywa. To jakaś aluzja do politycznej wizji świata Białego Domu? Czy w ogóle takie asocjacje są dopuszczalne?

Słabe i kiczowate kino

[http://www.youtube.com/watch?v=0dFyE147-H0]